Coma

2005 YU55

Mystic Production 2016-10-07
Autor: Tomek Nowak
Ocena:

WYPRAWA NA MANOWCE

Oj, zderzenie z nową produkcją Comy może okazać się dla wielu wstrząsem. Cała ekipa podążyła bowiem ślepo w stronę dźwiękowych i słownych eksperymentów, których ślad wytycza indywidualnie Piotr Rogucki. Po pięciu latach przerwy od poprzedniego albumu zwanego „czerwonymˮ, po dawnym czadowym przygrywaniu nie został nawet kurz.

„2005 YU55” od początku atakuje dziwnymi dźwiękami i potokiem słów, który nie ustaje do samego końca, czyli przez szesnaście kawałków. I konia z rzędem, temu kto jasno wysłyszy w nich jedną opowieść (concept album) o Adamie Polaku, który doznaje życiowego oświecenia po spotkaniu z planetoidą. To jej numer stanowi tytuł krążka i w sumie odzwierciedla trafnie jego pokrętną naturę. Rodzi ona podejrzenia, że próbujący nas uwieść swoją pretensjonalną life story Adam, jest na potężnym haju.

Każdy kolejny numer to strumień świadomości. I tylko niektóre fragmenty aspirują do miana w miarę składnych. W tekstach przeważają ulotne wrażenia, osobiste wynurzenia, zderzenia kołaczących się myśli. Bije od nich natomiast jakaś głęboko ludzka niepewność, wątpliwość, dwoistość, tak bliska codziennym dylematom. Odbioru nie ułatwiają natomiast eksperymenty z wokalem. Melorecytacje Roguckiego, pokazują jego spore możliwości interpretacyjne. Jednak brzmią z tracku na track zupełnie inaczej, co nie pomaga w utrzymaniu spójności „konceptu”.


Słownym poszukiwaniom wtórują eksploracje muzyczne. Kontrapunkty, dysharmony, ślizganie się półtonach, brudne brzmienia. Arsenał imponujący, ale nie pełni wykorzystany. Chciałoby się wydobyć więcej z pulsujących podskórnie pomysłów. Niewiele wszak z tego wychodzi, bo nawet ciekawsze momenty giną przywalone masą słów. Gdy gitary tylko przygrzeją, zaczynają się słowno-muzyczne zapasy, a to wyłącznie skutkuje tym, że banda po której jedzie Coma staje się jeszcze węższa („W cwał”).

Na końcu finałowej „Łąki 3” pojawia się werbalna zabawa, która ma zaprowadzić słuchacza z powrotem na początek krążka. Niestety, po całym tym ataku na uszy, to mało zachęcająca perspektywa. Dla wielu dotrwanie do tego momentu będzie już nie lada wyzwaniem. Chociaż faktycznie, sięgniecie na koniec do w miarę spokojnej jak się okazuje na tle innych „Taksówkiˮ (utwór nr 1 na krążku), może przynieść namiastkę ukojenia.

Na pewno jest to płyta przegadana. Słowa miały prowokować (sztandarowy, przewrotny erotyk „Magda”), a stanowią falę, która zalewa i nie zostawia miejsca na oddech. Miała z „2005 YU55” być płyta ambitna, a wyszedł krążek kapeli, prawda że ambitnej, ale jednak dopiero szukającej sobie miejsca na skraju transowej elektroniki i undergroundu. Jest to wprawdzie spełnienie obietnicy z zapowiedzi krążka („Gdzieś na styku dwóch kosmicznych obiektów tworzy się nowy wymiar”), ale jedyne, co udało się Comie dzięki temu uzyskać, to wysoki poziom ostrożności, z jaką fani podejdą do kolejnych dokonań kapeli.