KAT

666

Mystic Production 2015-09-11
Autor: Mariusz Niciński
Ocena:

Ostatnimi czasy Kat, a w sumie to dwa Katy - bo jeden z Romanem Kostrzewskim i drugi prowadzony przez Piotra Luczyka – wyspecjalizowały się w wydawaniu krążków z tzw. „odgrzewanymi kotletami”. Fani doczekali się jedynie po jednej płycie z premierowym materiałem obu zespołów, za to zostali uraczeni aż trzema wydawnictwami wspominkowo-akustycznymi. Kat & Roman Kostrzewski wypuścili „Buk-akustycznie”, zaś Kat z Luczykiem wydali kompilację „Rarities” z archiwaliami z początku działalności zespołu i drugą płytę – jak już sama nazwa mówi – akustyczną „Acoustic – 8 filmów”. Okazuje się, że składanki i „akustyki” to zbyt mało. Zespół z Kostrzewskim postanowił pójść jeszcze dalej i nagrał na nowo kultowy dla wielu słuchaczy album „666”…

Może to zabrzmi jak bluźnierstwo – choć w przypadku zespołu Kat, bluźnierstwo nie jest niczym strasznym ani nowym, a wręcz codziennością – ale nigdy nie byłem zagorzałym fanem tej grupy. Oczywiście doceniam twórczość grupy i jej wkład w powstanie i rozwój naszej rodzimej sceny metalowej, ale zawsze na chłodno obserwowałem z boku perypetie zespołu i raczej nigdy nie czekałem z wypiekami na twarzy na ich kolejne płyty. Miłym zaskoczeniem było dla mnie wydawnictwo „Biało-czarna”, które dość często gościło w moim odtwarzaczu, ale z wcześniejszych płyt lubię jedynie parę numerów – całość jakoś nigdy do mnie nie trafiała. Tej sytuacji nie zmieni też nagrana na nowo płyta „666”.

Płyta została pierwotnie wydana 29 lat temu – w 1986 roku zespół najpierw wypuścił anglojęzyczny debiutancki krążek „Metal and Hell”, a później na rynek trafiła polskojęzyczna wersja zatytułowana właśnie „666”. W ostatnich latach płyta była praktycznie niedostępna w oficjalnej sprzedaży, a jej egzemplarze uzyskiwały na aukcyjnych portalach internetowych astronomiczne ceny. Podobno stąd też zrodził się pomysł ponownego nagrania „666”, żeby album znów trafił na półki sklepowe. 

Większość zespołów co jakiś czas wznawia swoje płyty – nie jest to niczym nowym na muzycznym rynku. Reedycje pojawiają się w różnorakiej formie – od prostego wznowienia materiału w wersji „1 do 1”, przez lepiej brzmiące remastery, boxy z dodatkowymi numerami i archiwalnymi wersjami, wykonania koncertowe, aż po ponowne nagranie starych wydawnictw. I to właśnie tą ostatnią opcję wybrał dowodzony przez Kostrzewskiego Kat.

Co na takim posunięciu zespołu zyskują fani, którzy sięgną po to wydawnictwo? Wiadomo, żyjemy w zupełnie innych – niż te prawie 30 lat temu - czasach, gdzie zespoły mają bezproblemowy dostęp do nowoczesnych technologii. Łatwo kupić instrumenty z najwyższej półki – i tak samo jest w przypadku wzmacniaczy, efektów i pozostałego osprzętu. W latach 80-tych – parafrazując Kononowicza – „nie było nic” - dostęp do porządnych instrumentów był praktycznie zerowy, a nagranie w profesjonalnym studiu było często luksusem. I tę różnicę słychać na nowej „666” – materiał zyskał nowe, współczesne brzmienie. Nie można też zapomnieć, że muzycy nagrywający tę płytę w latach 80-tych byli praktycznie amatorami, bez doświadczenia i umiejętności, którymi mogą pochwalić się teraz. Tak więc niby wszystko jest lepsze, ale moim zdaniem muzyce brakuje klimatu czasów, kiedy te utwory były komponowane i aranżowane. Fakt, że powstała ona w tamtych czasach i w konkretnej rzeczywistości odcisnął na niej piętno, którego nie warto dziś „ulepszać”. 

W wywiadach z muzykami można znaleźć informację, że instrumenty były nagrywane „na setkę”, a w przerwach zostały zarejestrowane wokale i dograne solówki. Pozwoliło to na szybką pracę i zamknięcie sesji w niespełna sześć dni. I właśnie tą drogą powinien pójść Kat – tak, żeby wydawnictwo było atrakcyjniejsze dla fanów. Powinni zrobić trasę, na której odgrywaliby płytę w całości i wybrać najlepszy koncert, który byłby wydany na krążku. Takie rozwiązanie wydaje mi się zdecydowanie ciekawszym, niż odtwarzanie dźwięków w sterylnym studyjnych warunkach.

Myślę, że starzy fani pozostaną przy pierwotnej wersji „szóstek”, a nową potraktują jako wypadek przy pracy lub – w bardziej optymistycznej wersji - jako ciekawostkę. Czy na nowo nagrana płyta trafi do młodych słuchaczy? Może i tak, ale większe szanse miałby premierowy materiał, opisujący czasy współczesne, a nie na siłę ożywiający lata 80-te. Mam nadzieję, że niebawem usłyszymy nowe numery Kata – i to tego Kata z Romanem Kostrzewskim na wokalu, bo wszystkimi czterema kończynami podpisuję się pod stwierdzeniem, że „nie ma Kata bez Romana”.