Coldplay

A Head Full Of Dreams

Warner Music Polska 2015-12-03
Autor: Michał Balcer
Ocena:

Nie spodziewałem się, że Coldplay tak szybko wydadzą kolejną płytę - półtora roku po premierze przepięknego „Ghost Stories”, ukazał się siódmy już album Brytyjczyków - „A Head Full Of Dreams”. Po poprzednim krążku myślałem, że Chris Martin i spółka na dłużej (po fatalnych „Viva La Vida Or Death And All His Friends” oraz „Mylo Xyloto”) wrócili na właściwe tory i będą nas raczyć świetnymi, intymnymi, a czasem nawet przebojowymi kompozycjami. O tym, że tak nie będzie przekonałem się zaraz po usłyszeniu pierwszego singla „Adventure Of A Lifetime”. 

Album otwiera tytułowy „A Head Full Of Dreams”. To taki typowo stadionowy, dość optymistyczny kawałek, od którego teraz zapewne będą zaczynać się wszystkie koncerty kwartetu. Podobnie jest w przypadku następnego na krążku „Birds”. Po jazgotliwym i męczącym „Hymn For The Weekend” (z udziałem Beyonce) przychodzi czas na balladę „Everglow” z wyjątkowo zawodzącym Chrisem Martinem w roli głównej. Dalej mamy singlowy „Adventure Of A Lifetime”, który na siłę wybiorę jako najbardziej charakterystyczny utwór na płycie. Funkowy rytm w połączeniu z brzmieniem gitar sprawia, że mamy wrażenie muzycznej wycieczki do dalekich Indii. 

Druga część „A Head Full Of Dreams” stoi, jak to u Coldplay bywa, pod znakiem spokojniejszych piosenek. Spośród nich wyróżniłbym „Kaleidoscope”. Fortepianowe tło stanowi podkład dla homilii zamordowanego w czerwcu amerykańskiego pastora Clementa C. Pinckneya. 

Najnowszy album Coldplay jest moim zdaniem najsłabszą ich płytą w dotychczasowej dyskografii. Panowie już kompletnie zapomnieli o swoich korzeniach, które sięgały okołoalternatywno - rockowych klimatów. „A Head Full Of Dreams” to takie miałkie popowe granie. Nawet po kilkukrotnym przesłuchaniu albumu nie potrafię znaleźć w nim niczego godnego uwagi. Co gorsza ani żadna piosenka, melodia czy choćby krótki motyw nie zapadły mi w pamięć. A to jak do tej pory mi się nie zdarzyło, ponieważ czy mi się to podobało czy nie, to takie numery jak: „Violet Hill”, „Viva La Vida”, „Paradise” czy też „Princess Of China” najzwyczajniej w świecie chodziły za mną kilka dni i mimowolnie je sobie pod nosem podśpiewywałem, chociaż nie za bardzo je sobie cenię. 

Niestety, ale „A Head Full Of Dreams” dołączy do płyt, po ktĂłre sięgam rzadko lub wcale. Moje oczekiwania w stosunku do Coldplay są znacznie większe. A tutaj nie dość, Ĺźe nie ma ani pasji, ani uczuć w tych piosenkach to brakuje nawet jednego wielkiego hitu. W sumie ciężko ich oskarĹźyć, Ĺźe prĂłbują się przypodobać popowemu, masowemu odbiorcy. Nie mogę zrozumieć dla kogo oni nagrali ten album - dla starych fanĂłw na pewno nie. I nikogo teĹź raczej dzięki niemu nie zdobędą.Â