Jan Kanty Pawluśkiewicz

Antologia vol. 2: Harfy Papuszy

2013-11-18
Autor: Michał Balcer
Ocena:

W ostatnich miesiącach twórczość Bronisławy Wajs, znanej jako Papusza przeżywa prawdziwy renesans. Nie dość, że ukazał się film biograficzny o niej, z Jowitą Budnik w roli głównej, to Polskie Radio postanowiło wydać album z poematem symfonicznym do jej wierszy, przygotowanym bez mała 20 lat temu przez Jana Kantego Pawluśkiewicza. Jest to zarazem druga część antologii tego autora. Nosi tytuł „Harfy Papuszy”.

„Harfy Papuszy” to nie jest płyta dla każdego. Jest to dość wysublimowany rodzaj sztuki, stworzony dla ludzi, którzy kochają muzykę klasyczną i oratoryjną (przez co potrafią wyczuć niektóre smaczki) lub uwielbiają poezję Bronisławy Wajs. Dla tych ostatnich muzyka będzie rozwinięciem wierszy i przeniesie słuchaczy w inny wymiar twórczości Papuszy. Dźwięki bowiem nie są jedynie tłem dla liryków, ale także podkreślają znaczenie słów i dodają ekspresji. To pozwala wyczuć 'cygańskość' poezji: przeciętny Polak czyta Papuszę po polsku, a teraz z kolei słuchamy tych tekstów po romsku i w iście romskiej stylizacji. Jeśli ktoś zna ten język z pewnością przeniesie się w świat Cyganów. Wiele z tych pieśni jest wzruszających, niemal mistycznych.

„Harfy Papuszy” to dzieło monumentalne. Mamy tutaj całą orkiestrę symfoniczną, jak również chór, solistów, perkusję, cymbały, trąby, akordeon czy też tytułowe harfy. Jest to muzyka stylizowana na romską, a jej melodyka opiera się na skali cygańskiej. Zwraca uwagę rytmika, zwłaszcza w szybszych utworach – często mamy do czynienia z zestawieniem metrum 3+2+2, co daje efekt pewnej nieregularności i ilustracyjności (tak jak choćby w „Jadą Cyganie”). Ponadto Jan Kanty Pawluśkiewicz powołuje się na tradycyjne środki techniki kompozytorskiej – słyszymy tutaj częste wstawki chóru – co przypomina nam niejedno znane oratorium czy misterium. Przywodzi to także na myśl antyczne tragedie greckie, gdzie właśnie chór komentował akcję – tak i tu oplata on śpiewy i recytatywy solistów, potęgując wymiar wypowiedzianych słów. Co więcej, w muzyce Pawluśkiewicza nie brakuje odwołań do polskiej szkoły kompozytorskiej (na przykład w „Za Nami Jadą”kompozytor używa dysonansów w sposób znany nam z dzieł Góreckiego czy Kilara). Z kolei w „Patrzę Tu i Tam” słyszymy jazzujący fortepian, który brzmi jak u Ravela. Zakończenie całego poematu ma bardzo smutny wydźwięk. Brzmienie nieco rozstrojonej harfy jest niczym motyw beznadziejności losu. W końcu ostatni komentarz chóru i finalny gong, który w oszałamiający sposób pozostawia pustkę. Pustkę prowadzącą do kontemplacji, a może nawet do katharsis. 

To doprawdy zdumiewające, że Pawluśkiewicz, nie mając wykształcenia kompozytorskiego, potrafił stworzyć tak genialne dzieło, które, co najważniejsze, nie trąci kiczem. Szkoda, że w Polsce nie promuje się w większym stopniu właśnie jego muzyki, zamiast choćby Piotra Rubika, którego to twórczość jest w porównaniu z dorobkiem współzałożyciela Anawy po prostu banalna i tandetna. Tym bardziej należy docenić Polskie Radio, które staje się mecenasem prawdziwej sztuki.