Blindead

Ascension

Mystic Production 2016-10-21
Autor: Grzegorz Furlaga
Ocena:

Bardzo ciężko recenzuje się wydawnictwa wykonawców, które należą do kręgu poważanych - bardziej. Blindead to instytucja, która każe nam czekać na kolejną płytę co najmniej dwa lata i lubi czasem podnieść słuchaczowi ciśnienie. Ma własny charakter i już dawno temu przestał być „kapelą gitarzysty Behemoth”…

Po bardzo wysoko ocenianym Affliction XXIX II MXMVI i nieco kontrowersyjnym Absence, w nasze ręce trafia nowy krążek.
3 lata przyszło nam czekać na następcę Absence z 2013 roku. O ile – poprzedniczka Ascension – zafundowała nam lekką woltę stylistyczną, która podzieliła dotychczasowych fanów – nowy krążek podnosi poprzeczkę utrudnień o dwa poziomy.                                                                                   
Po pierwsze - zmienił się wokalista – Patryka Zwolińskiego zastąpił Pior Pieza. Muzyka wychodzi od całego zespołu – zmiana frontmana jest posunięciem ryzykownym. Już na poprzedniej płycie pojawiły się czyste wokalizy (po części w wykonaniu basisty zespołu – Mateo Bassoliego), co mogło sygnalizować inne podejście do instrumentu, jakim jest głos. Nowy wokalista troszkę zalatuje mi  Laynem Stanleyem i…Patrykeim Zwolińskim. Poprzednia płyta to porównania do szwedów z  Anathemy (klimat…klimat…klimat…). Tymczasem Blindead AD 2016 to już zupełnie nowa jakość, ale o tym później.
Po drugie – zmiana brzmienia. Jeśli szukacie tutaj surowości i ciężaru Affliction czy tym bardziej Autoscopii – to nie krążek dla Was. Brak tu growli/krzyku charakterystycznego dla Zwolińskiego. Absence bardzo mocno skręcało w stronę czystszych wokaliz i szeroko pojętego powietrza i przestrzeni w podejściu do kompozycji. Czy można jeszcze bardziej – oczywiście. Mniej przesterowanych gitar – bardziej wyeksponowany głos w miksie i ta przestrzeń. Całość jest oblana ambientowym sosem – nie powodującym niestrawności.
Premierowo – na singiel zapowiadający stałe wydawnictwo – wybrano Hearts. Melodia (jakby to trafnie zapowiedział wodzirej na weselu), która stanowi idealny pomost pomiędzy kolejnymi wydawnictwami. Transowe intro, przestrzenny noise na gitarach i nowy głos. Utwór rozkręca się – budowanie nastroju  to już nieodłączny element muzyków z  Trójmiasta. Co uderza na początku, to większy udział elektroniki w nagraniu w porównaniu do poprzedniej płyty. Pierwsze wrażenie  - nowy głos wydaje się bardzie stabilniejszy od poprzednika, ale brakuje tego solidnego pierdolnięcia, które towarzyszyło poprzednio. Solidnego ryknięcia…dostajemy słodkie mruczenie, które w miarę progresu odsłuchu nie robi się takie natarczywe. Niezły numer, który bardzo dobrze się  rozkręca i …kończy się. Hunt – kolejny na liście – prosi się o solidny ryk…Miejscami kojarzy się ze starym dobrym Toolem (z okresu Aenimy). Brzmieniowo – jak na metalowy zespół – powiedziałbym że zalatuje wręcz popowo! Wygładzone brzmienie – bębny schowane (do tej pory solidne zaznaczały swoja obecność…), gitar jakby mniej – dominuje wokal i ambientowa elektronika. Horns – to stare dobre Blindead z czasów Affliction – kolega Pieza trafia idealnie w rejestry Zwolińskiego. Wypisz wymaluj - odrzut z poprzedniczki w ardziej wymuskanej postaci…Wasteland zapowiadał się bardzo Floydowo – z czasów Division Bell..i co w tym jest – posłuchajcie solówki, która zaczyna się około 3 minuty. Pale to najdłuższy utwór na płycie – kojarzący się z poprzednią płytą. Znów elektronika wysuwa się na pierwszy. I to "blajndedowe szaleństwo" – mam tu na myśli galopadę bębnów i gitar. Coś jak za starych dobrych czasów…Fall – utwór na głos i instrumenty elektroniczne. Stanowiący coś na miarę wstępu do Gone. Utwór spokojniejszy, z przestrzennymi gitarami i jazzującą sekcją rytmiczną cokolwiek to znaczy…). Elektronika w tle plus sekcja rytmiczna i szybujący głos. Coś pięknego. Ze święcą szukać na poprzednich wydawnictwach takich perełek. Po nim następuje Ascend – wybrany na drugi singiel (cokolwiek o znaczy..). Ambientowy początek świetnie kreuje mroczny klimat – Bartek Hervy świetnie rozwinął ten element. Na poprzedniczce – jeszcze oszczędnie – tutaj w pełni rozwija skrzydła. Akustyczne gitary to również ciekawe nawiązanie do koncertówki zarejestrowanej w studiu radia Gdańsk. I dowód na to, że można ciężko i akustycznie. Kompozycja świetnie się rozpędza, aby w końcówce ostatecznie zwolnić do początkowego klimatu (Hearts). Całość kończy Hope – elektro-akusyczna kompozycja, która urywa się niespodziewanie…

Sumarycznie – to bardzo dobra płyta! Zabierając się za ten longplay trzeba sobie odpowiedzieć na proste pytanie – czy dopuszczam naturalny rozwój i podążanie własną ścieżką…Wszystko to, co może zagarnąć pod siebie etykietka „post metal” jest tutaj zawarte – trzeba posłuchać. Płyta nagrana na światowym poziomie, z dbałością o każdy aranżacyjny szczegół. Fani starszego grania nie znajda tu wiele dla siebie – zniknął ciężar i surowość – szala przechyliła się na korzyść wszechobecnego nastroju i przestrzeni…z pozostałościami ciężaru. Jest to bardzo dobre rozwinięcie Absence. Miks płyty – podcina skrzydła resztkom ciężaru, ale całość i tak się wybroni na koncertach. Bardzo dobre piosenki (sic!), na które po prostu potrzeba czasu. Zakładając, że kolejna płyta będzie za 3 lata – nie pozostaje nic innego, jak zacząć słuchać i dać się ponieść.

Muzyka trudna, ale weselna.