Liroy

AutobiogRAPia vol. 1

Anakonda 2013-12-04
Autor: Michał Balcer
Ocena:

Należę do tego pokolenia, które w połowie lat dziewięćdziesiątych dotknęła pierwsza fala polskiego rapu, z Liroyem w roli głównej. Jego muzyka była wówczas pewnym owocem zakazanym.„Alboomem” 'rozkoszowałem się' w konspiracji przed rodzicami. Ach ta ciągła obawa, że ci po zapoznaniu się z tekstami, najzwyczajniej w świecie mogliby mi skonfiskować kasetę.„Scyzoryk” czy „Scoobiedoo Ya” były hitami szkolnych dyskotek, oczywiście puszczanymi wtedy kiedy koło sali gimnastycznej nie kręcił się żaden nauczyciel, który akurat tego dnia miał za zadanie pilnować bawiącą się młodzież. Każdy chciał jechać do Kielc na ulicę Pocieszka – polskiej rapowej Mekki. Do tych - na zawsze utraconych niestety lat - powróciłem dzięki autobiografii Liroya, zatytułowanej„AutobiogRAPia vol. 1”.

Liroy na 230 stronach opowiada o swoim życiu od narodzin, aż do wydania płyty, dzięki której usłyszała o nim cała Polska, czyli do 1995 roku. Pomimo tego, że za sprawą ojca czy też niektórych pedagogów jego dzieciństwo i wczesna młodość nie należały do najłatwiejszych, z książki wyłania się obraz dość jednak pogodnego człowieka. Złe doświadczenia – tu frazes - zahartowały go, nauczyły 'kombinowania'. W „AutobiogRAPii” znajdziemy opisy ucieczek z domu, wyjazdów na 'saksy', 'wojen osiedlowych' i rzecz jasna muzycznych inspiracji. Odsłania również kulisy naszego rodzimego show – businessu. Myślę, że wiele osób będących jego częścią (na przykład niejaki Roman – niewymieniony tutaj co prawda z nazwiska, ale każdy domyśli się o kogo chodzi) zaczerwieni się czytając autobiografię Liroya.

Bardzo dobrze się stało, że artysta zdecydował się pisać samemu. Jak na rapera przystało używa języka ulicy – nie brakuje tu przekleństw i kwiecistych porównań. Na pewno Liroy opowiada barwnie, czasem na wesoło, a czasem poważnie. Jestem pewien, że gdyby ktoś pomagałby mu spisać jego losy, efekt końcowy nie byłby aż tak piorunujący. Zarzut można mieć jedynie do tego, że książka jest nieco chaotyczna (ukradli mu w końcu ten bagaż w Rotterdamie czy nie?!) oraz miejscami zakłócona jest chronologia. To wymaga od nas dodatkowego skupienia się, co nie każdemu się może spodobać. Wyżej wspomniane niedociągnięcia wynikają z tego, że Liroy miał jedynie 24 dni na przelanie na papier swoich wspomnień. 

Pomimo poruszenia trudnych tematów, Liroy nie szuka taniej sensacji. A tego właśnie spodziewałem się po akcji promocyjnej w telewizjach śniadaniowych. Wydawało mi się wtedy, że publikacja będzie bazować wyłącznie na pełnym przemocy dzieciństwie bohatera i historii ojca alkoholika. Niestety, ale nasze media strasznie uprościły problematykę wydawnictwa, pytając rapera głównie właśnie o te wątki jego życiorysu. Całe szczęście, że on sam nie poszedł tą drogą i uniknął 'pudelkowania'. Klasa sama w sobie. 

„AutobiogRAPia” ma jeszcze jeden plus. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z tym, aby w książce na marginesach umieszczono kody QR. Skanujemy je smartfonem czy tabletem i przenosimy się na YouTube w świat ulubionych kawałków Liroya. Genialny pomysł, który rekompensuje nam to, że są tutaj tylko dwa (poza okładkowymi) zdjęcia muzyka. 

Tytuł „AutobiogRAPia vol. 1” wskazuje nam, że możemy spodziewać się drugiej części. Mam nadzieję, że Liroy nie każe nam długo na nią czekać. Oby jak najszybciej wygospodarował te 24 dni potrzebne mu na opowiedzenie nam o kolejnych 18 latach swojego życia!