Bez młota to nie robota czyli Hammerfall w Krakowie

  • 21 February, 2020
  • Wojciech "Loki" Nowak

Dzięki uprzejmości i przychylności Metal Mind Productions miałem okazję wziąć udział w środowym, 19. lutego 2020, koncercie w krakowskim klubie Studio. A koncert nie byle to jaki, bo w ramach trasy koncertowej World Dominion Tour 2020 do Krakowa zawitali Szwedzi z Hammerfall, przywożąc, w ramach dodatkowej atrakcji, fińską grupę Battle Beast i międzynarodowy w składzie zespół Serious Black.


Zanim jeszcze o muzyce, to należy z zadowoleniem odnotować, że na kranach w barowej części klubu Studio pojawiły się rzemieślnicze piwa z miejscowego Browaru Górniczo-Hutniczego. Wreszcie jakaś odmiana od produkowanego przemysłowo napoju marki na O...... Ale o Marioli o kocim spojrzeniu nie będę pisał, bo nie warto, natomiast 4 nowe gatunki piw z BGH zdecydowanie polecam. Jak na piwa rzemieślnicze są zaskakująco pijalne. I nie przeszkadza nawet nieco wygórowana cena.


Ale wróćmy do naszej heavy/power metalowej kolacji. Jako pierwszy na scenie, punktualnie o 19.30 pojawił się zespół Serious Black. Formacja ma za sobą wydanie już 5 albumów (?!?), a ostatni „Suite 226” miał swoją premierę 31. stycznia 2020, czyli trochę ponad 2 tygodnie temu. Zespół zagrał, krótki 30 minutowy set, na który złożyły się „Akhenaton”, „High and Low”, „I Seek No Other Life”, „Mr. Nightmist”, „Serious Black Magic” oraz „We Still Stand Tall”.

Słychać wyraźnie, że zespół tworzą byli muzycy m.in. Helloween oraz Gamma Ray. Niektóre z ich utworów to wyraźna kalka z Helloween z okresu Michela Kiske. Wokalista, Urban Breed, jest momentami nie do odróżnienia w stylu od byłego i aktualnego wokalisty Helloween. Całe szczęście to tylko początek rozgrzewki.


Po krótkiej przerwie, na scenę wjechał heavy-power-disco-metalowy pociąg z Finlandii czyli Battle Beast, z Noorą Louhimo w charakterze maszynisty. Jako drugi support, zespół zabrał nas na 45-minutową przejażdżkę, nieustannie promując materiał z wydanej w 2019 płyty „No More Hollywood Endings”. Kolejne przystanki w tej podróży to „Unbroken”, „Familiar Hell”, „Straight to the Heart”, „The Hero”, „Eden”, „No More Hollywood Endings”, „King for a Day” i ostatni „Beyond the Burning Skies”. O ile dyskotekowy styl Battle Beast nie każdemu się podoba, a niektórym wyraźnie krwawią uszy, to mega energii płynącej ze sceny tej kapeli odmówić nie można. Publika, nieco ospała z początku, wyraźnie się ożywiła, pojawił się nawet nieduży młynek, który z utworu na utwór rozkręcał się coraz mocniej. Noora Louhimo, mimo dodatkowych kilogramów, tańczy, skacze, podryguje, kopie i śpiewa, a to wszystko naraz i całkiem nieźle. I w sumie takie „Ona tańczy dla mnie” to ja nawet szanuję, bo i mnie nóżka dygnęła więcej niż 3 razy.


I w końcu, jak to mówią – bez młota to nie robota, więc o 21.30 na scenie pojawił się „młot wieczoru” czyli Hammerfall. BTW, wygląda na to, że głównym towarem eksportowym Szwecji przestały być IKEA i myśliwce Gripen, a są nim zespoły metalowe :) 

Publiczność zareagowała radosnym wrzaskiem i po intro, którym był utwór Accept „Balls to the Wall” na scenie zagościł Hammerfall. Szwedzi na tej trasie promują, wydany 16. sierpnia 2019, album „Dominion”, jedenasty już w karierze grupy. Jak się okaże, koncert był co najmniej potrójnie jubileuszowy. 

Na pierwszy ogień poszedł dynamiczny utwór „Never Forgive, Never Forget” i zaraz potem „One Against the World” i tu dojechaliśmy do pierwszego jubileuszu, bo właśnie 19. lutego 2020 wokalista Joacim Cans obchodzi okrągłe 50. urodziny. Zgromadzeni liczne fani odśpiewali radośnie „100 lat”, a nad sceną pojawiły się baloniki. Uśmiechnięty Joacim poinformował zebranych, że kolejny jubileusz to okrągłe 23 lata istnienia zespołu Hammerfall i że dziś zagrają „some new shit, some old shit and some shit inbetween”. I zagrali kolejno: „Heeding the Call”, „The Way of the Warrior”, „Any Means Necessary”, „Hallowed Be My Name”, „Blood Bound”, „Redemption”, „Hector's  Hymn”. I tu znów kolejny jubileusz, a mianowicie, z okazji 20 lat od wydania albumu „Renegade” zespół uraczył nas specjalnie przygotowaną składanką „Renegade Medley”. A potem było już tylko z górki - „The Dragon Lies Bleeding”, hity „Last Man Standing” i „Let the Hammer Fall”. Młynek przed sceną kręcił się już z pełną prędkością, publiczność „wspomagała” wokalistę wokalnie, a i proste ćwiczenia gimnastyczne typu skakanie w miejscu czy machanie łapką wychodziły całkiem składnie.


Na bis wjechały nieśmiertelne już przeboje „Hammer High”, „(We Make) Sweden Rock” i tu przeszliśmy do krótkiej części oficjalnej, gdzie to na scenę wjechał tort i wieeelka butla szampana, publiczność odśpiewała „Happy Birthday” i znów ”100 lat” i atmosfera zrobiła się wręcz rodzinna.

Niestety szwedzki profesjonalizm zwyciężył i jako ostatnie danie dostaliśmy skoczne „Hearts on Fire” odśpiewane już wspólnie i z całym zaangażowaniem.


Napiszę krótko – ja Hammerfall na koncercie kupuję i każdemu polecam. O ile słuchanie ich z płyty w kółko może być nieco monotonne, to 1,5 godziny koncertowe to pasmo energii, patosu, mocy i szczęścia płynącego ze sceny. Tej energii jest tyle, że można by ładować telefony bezprzewodowo, co tłumaczy dlaczego spora część osób z widowni trzyma je 1,5 godziny nad głową. O ile „Manowar” już się skończył, to Szwedzi z Hammerfall przejęli pałeczkę i biegną dalej godnie reprezentując etos wojownika, co to samogon przepija wódką, a i do wychodka idzie tylko z młotem bojowym. Słowem – jestem na TAK.


Słowa uznania należą się również Metal Mind Productions oraz klubowi Studio za bardzo dobre ogarnięcie wydarzenia od strony organizacyjnej. Również nagłośnieniu i oświetleniu koncertu nic zarzucić nie można. Impreza na porządnym, europejskim poziomie. 


fot. archiwum

Bez młota to nie robota czyli Hammerfall w Krakowie" data-numposts="5">

Nadchodzące wydarzenia