Na poczÄ tek wyjaĹnienie â nie naleĹźÄ do grona osĂłb, ktĂłre rozpĹywajÄ siÄ nad fenomenem Riverside, o Quidam nie wspominajÄ c. Jednak zgĹaszajÄ c siÄ do recenzji tego krÄ Ĺźka pozwoliĹem po raz kolejny daÄ siÄ Ĺźyciu zaskoczyÄ...
Supergrupy majÄ to do siebie, Ĺźe albo totalnie zaskakujÄ ĹwieĹźoĹciÄ , lub co gorsza do zmÄczenia zjadajÄ swĂłj ogon pod niezliczonymi personalnymi wcieleniami. Pierwszy rzut oka â czas trwania krÄ Ĺźka: 43 minut, 8 indeksĂłw. OprĂłcz zwykĹych piosenek w liczbie 6, dostajemy dwie kompozycje instrumentalne. CaĹoĹÄ nagrana na setkÄ, podczas spotkaĹ zapoczÄ tkowanych w listopadzie 2014 roku.
OtwierajÄ cy krÄ Ĺźek Birds of Prey wstÄpnie definiuje dalszÄ zawartoĹÄ. ĹwieĹźo, bardzo rytmicznie i nie-polsko. Tak w skrĂłcie moĹźna opisaÄ Breaking the Habbits.Â
Pierwsze skojarzenie to Jimi Hendrix Experience. SĹychaÄ, Ĺźe bÄbniarz ma coĹ do powiedzenia â tu i Ăłwdzie wplata swoje trzy grosze. Motoryka sekcji i groove`ujÄ ca gitara. I to brudne brzmienie. RozpÄdzona lokomotywa zwalnia pod koniec, dajÄ c chwilÄ wytchnienia â w finale wracajÄ c do poczÄ tkowego motywu. Ĺwietny numer na koncerty. Mam nadziejÄ, Ĺźe na Ĺźywo bÄdzie nam dane usĹyszeÄ bardziej rozimprowizowanÄ wersjÄ. Ponad 5- minutowy lot prosi siÄ o wiÄcej.Â
Feet on the desk â ma w sobie coĹ z ducha Porcupine Tree (motyw gitarowy zagrany slide), ale sĹodycz rĂłwnowaĹźy wspomniane hendrixowskie naleciaĹoĹci. I ta wszechobecna surowoĹÄ. W porĂłwnaniu do poprzedniczki â mamy tu do czynienia z bardziej piosenkowÄ formÄ , ktĂłra znĂłw odlatuje pod koniec (posĹuchajcie tego mieszania na bÄbnachâŚ). Ĺťe nie jest prosto i z gĂłrki â to najlepsza recenzja Shapeshifter. KlasyfikujÄ cy siÄ do nucenia pod prysznicem, dziÄki rytmicznym zabiegom â nie pozwala siÄ tak Ĺatwo zaszufladkowaÄ. Breaking Habbits to pierwszy utwĂłr instrumentalny â moĹźna powiedzieÄ - wizytĂłwka instrumentalistĂłw. Przypomina mi to, co kiedyĹ zespóŠKury pod wodza Tymona TymaĹskiego robiĹ na Ĺźywo. Jestem troszkÄ rozczarowany, Ĺźe po 5 minutach kompozycja urywa siÄâŚjakby siÄ jeszcze dobrze nie rozpoczÄĹa. Zaczynam mieÄ podejrzenia, Ĺźe to jest gĹĂłwne zadanie tego krÄ Ĺźka â rozbudziÄ chÄÄ na wiÄcej. ZaciÄ gnÄ Ä na koncert â muzycy o tak szerokim spektrum wyobraĹşni dĹşwiÄkowej, dadzÄ siÄ ponieĹÄ.
Against the tide â wolniejszy i klimatyczny. Ten numer jako jedyny nie pasuje mi w tym zestawieniu. PrzyzwyczaiĹem siÄ do swoistej motoryki. Na szczÄÄcie nastÄpujÄ cy po nim Tattoo odrabia straty. Kojarzy mi siÄâŚz Nickelback (przepraszam). W kwestii zadatkĂłw na hymn i powinowactwo do podskakiwania zgromadzonej gawiedzi - porĂłwnanie do KanadyjczykĂłw.
Floating over to najdĹuĹźsza kompozycja na tym krÄ Ĺźku. Kolejny raz skojarzenia przywoĹujÄ najsĹynniejszy projekt Stevena Wilsona, z najmocniejszymi momentami charakterystycznymi. Popowa melancholia ustÄpuje psychodelicznemu lotowiâŚktĂłry po raz kolejny urywa siÄ. Into the wild to taki bardzo amerykaĹski â luzacki numer, jaki znamy z hard rocka lat 70. InstrumentalnyâŚ.
Bardzo pozytywnie zaskoczyĹ mnie ten materiaĹ. Nie jest nachalny w swojej zawartoĹci i nikt tutaj niczego nie udowadnia. Luzackie spotkanie dobrych znajomych, ktĂłrzy postanowili sobie pograÄ â bez wiÄkszej napinki. Zarejestrowany materiaĹ pozostawia niedosyt. Czekam na koncerty â jak wspomniaĹem wczeĹniej â ten materiaĹ prosi siÄ o rozwiniÄcie w dĹuĹźszych formach.Â