Bryana Adamsa poszukiwania 'dzikiej kobiety' w łódzkiej Atlas Arenie

  • 07 October, 2016
  • Michał Balcer

Nie będę ukrywał, że abym mógł zobaczyć czwartkowy występ Bryana Adamsa w łódzkiej Atlas Arenie, musiałem pokonać wiele przeszkód i przysłowiowych kłód rzucanych mi pod nogi. Miałem zatem prawo oczekiwać wspaniałego show, które zrekompensowałoby mi cały wysiłek i trud jaki włożyłem w to, aby pojawić się wczoraj w hali przy Alei Bandurskiego 7. A artysta chyba to czuł, bo koncert jaki dał w mieście włókniarzy przeszedł moje najśmielsze oczekiwania!

Bryan Adams to dla mnie jedna z największych gwiazd muzyki lat 90-tych. Wiem, że grał już wcześniej, ale ja utożsamiam go przede wszystkim z MTV, które w moim rodzinnym domu pojawiło się właśnie w tamtej wspaniałej dekadzie. Kanadyjczyk to dla mnie również niemalże synonim ballady - no nie ma chyba na tym świecie wokalisty, który nagrał ich aż tyle i każda z nich była wielkim przebojem. Ale do rzeczy.

Muzyk wystąpił w Polsce w związku z promocją swojej ostatniej płyty „Get Up”, która zebrała całkiem pochlebne recenzje, a jak przekonaliśmy się w Łodzi, numery z tego albumu świetnie sprawdzają się podczas koncertów.

Sam spektakl rozpoczął się z 10-minutowym poślizgiem od nowego kawałka „Do What Ya Gotta Do”, entuzajstycznie przyjętego przez widownię, która dość licznie stawiła się w Łodzi. Zaraz po nim usłyszelismy kapitalne „Can’t Stop This Thing We Started”. Artysta pomiędzy stare przeboje dość umiejętnie wplótł piosenki z krążka „Get Up”. Mnie spośród hitów zabrakło jedynie „Have You Ever Really Loved A Woman”. W sumie Adams ze swoim czteroosobowym zespołem zaprezentował nam ponad 25 utworów (w tym covery „All Shook Up”, „C’mon Everybody”, odpowiednio Elvisa Presleya i Eddiego Cochrana) i dwie godzinny świetnego grania.

W Atlas Arenie dominował głównie rock ‘n’ roll. Czasem Adams pozwalał publice nieco ochłonąć i wówczas pojawiały się jego szlagiery w wersjach akustycznych, że wspomnę choćby: „Let’s Make A Night To Remeber”, „When You’re Gone” czy też „She Knows Me” oraz genialne ballady: „Heaven”, „(Everything I Do) I Do It For You” oraz „Please Forgive Me” i zagrane na sam koniec „All For Love”.

Adams wspomniał, że miał przyjaciela Polaka i jedno ze słów jakie zna w naszym języku to ‘pamiętam’. Myślę, że ci którzy mieli sposobność obejrzeć jego show w Łodzi zapamiętają je na pewno z dwóch powodów. Pierwszy to chwila, w której fani wykonali całą pierwszą zwrotkę „Heaven” - tak rozśpiewanej Atlas Areny nie widziałem od dawna. Można było poczuć ciarki na plecach, a wokalista dołączył do publiczności dopiero w refrenie.

Drugim niezapomnianym momentem tego spektaklu było, gdy Kanadyjczyk poszukiwał na widowni ‘wild woman’, która zatańczyłaby do „If You Wanna Be Bad, Ya Gotta Be Good”. Chętnych kobiet nie brakowało, a wybór padł na niewiastę, której było na imię bodaj Jolanta. Podczas, gdy muzycy grali,  jedna z kamer skierowana była właśnie na nią, a cała Atlas Arena mogła podziwiać jej seksowny taniec (którego nie powstydziłaby się nawet Demi Moore)  na telebimie umieszczonym za sceną. W nagrodę Jolanta otrzymała gromkie brawa, nie tylko od całej hali, ale i od muzyków, jak również koncertowe gadżety.

Myślałem, że Bryan Adams to już przebrzmiała gwiazda, która jedynie odcina kupony od sławy, jak co poniektórzy jego koledzy po fachu. Nic z tych rzeczy. Koncert był perfekcyjny, począwszy od repertuaru, przez popisy jego muzyków (gitarzysta został określony nawet mianem ‘the fastest fingers in Poland’), doskonały kontakt z publicznością i fantastyczną formę samego wokalisty, po którym nic a nic nie widać, że powoli zbliża się do 60-tki, a skończywszy na jego głosie, który nie stracił przez trzy dekady na swojej mocy.


Bryana Adamsa poszukiwania 'dzikiej kobiety' w łódzkiej Atlas Arenie" data-numposts="5">

Nadchodzące wydarzenia