Capital of Rock. Wrocław 2016

  • 28 August, 2016
  • PS

Ostatni weekend wakacji, piękna pogoda, dobry Line-up, wspaniała organizacja – czy to przepis na festiwal idealny? Owszem! To wszystko wydarzyło się w minioną sobotę na stadionie Śląska we Wrocławiu.

„Hello, we are Bullet For My Valentine”, powiedział ze sceny Joe Duplantier, oczywiście była to aluzja w stosunku do zespołu z Walii, który to utknął w Japonii z powodu huraganów i nie mógł stawić się na wrocławskiej scenie. Tutaj należy pochylić czoło nad organizatorami, ponieważ mając zaledwie kilka dni udowodnili, że można znaleźć odpowiednie zastępstwo na światowym poziomie. Nie będę ukrywał, że ta informacja ucieszyła również i mnie. 

Zaczęli mocno od Toxic Garbage Island, które zabrzmiało wyjątkowo mocno, ale to też za sprawą bardzo dobrego nagłośnienia. Panowie nie zwalniali tempa – L’Enfant Sauvage oraz jak sama nazwa wskazuje The Haviest Matter of the Universe – te kawałki wbiły w ziemię publiczność zgromadzoną na stadionie. Gojira od lat pokazuje, że na koncertach nie daje taryfy ulgowej. Agresywna, techniczna gra gitarzystów, monstrualne brzmienie perkusji Mario, to przepis na idealny koncert. 

Nie zabrakło też utworu z nowej płyty „Magma” .Silvera zabrzmiała ultra ciężko, mocno, wbijająco…nie wiem jak jeszcze określić ten kawałek i brzmienie, które mu towarzyszyło, ale nie tylko mnie ten numer zniszczył….totalnie. W dalszej części zagrali jeszcze takie numery jak Flying Whales, Backbone, Terra Inc., Oroborus a sam występ zakończyli utworem Vacuity. To był bardzo dobry występ i bardzo dobre zastępstwo, które podobało się chyba wszystkim zgromadzonym na stadionie….mogę zaryzykować stwierdzenie, że nikt nie płakał za „Bulletami”.

Po energetycznym występie francuzów przyszedł czas na Limp Bizkit. Powiem tak….to co amerykanie zrobili z publicznością to czysta poezja. Ponownie brzmienie wyszło na pierwszy plan, potężny bas dawał się we znaki moim wnętrznością, ale było to baaardzo przyjemne. Fred Durst znany jest ze świetnego kontaktu z publicznością, czego dowody dawał niemal w każdej przerwie między piosenkami ale i też podczas nich. 

Najpierw na dzień dobry kultowy Rollin zakończony zwrotką Master of Puppets, który płynnie przeszedł w brutalny Hot Dog. Durst wielokrotnie, czasami aż do przesady dziękował polskim fanom za przybycie i wsparcie. Ciekawym akcentem był mini medley Nirvany w postaci piosenek Heart Shaped Box oraz Smells Like Teen Spirit. Nie był to jedyny coverowy akcent, ponieważ mniej więcej w połowie koncertu poleciał Faith Georga Michaela. Totalna euforia i szaleństwo nastąpiło podczas Break Stuff oraz tematu z Mission Impossible, podczas którego cały stadion, łącznie z trybunami skakał w rytm grany przez ekipę z USA. Jak dla mnie koncert wieczoru, to jaką energię prezentował zespół, jak dobrze brzmiał naprawdę narobiło smaczka na kolejny ich występ w naszym kraju.

Nieważne czy jesteś fanem rosłych trolli ze Skandynawii i słuchasz folku, czy piskliwego śpiewu norweskich black metalowców a może szybkich riffów thrash metalowców to koncert zespołu Rammstein powinien być obowiązkowy na Twojej liście rzeczy do zrobienia. Mówię to z pełną świadomością, ponieważ koncert Niemców to coś więcej niż koncert. Można nie lubić ich stylu, wulgarności, bezpośredniości, ale ich show trzeba zobaczyć, koniecznie. 

Sama scena robiła wrażenie – światło zawieszone na ruchomych elementach konstrukcyjnych, które podczas każdej piosenki przyjmowały różne konfiguracje, niezliczone wyrzutnie CO2 i miotacze płomieni rozlokowane na scenie oraz przy realizatorce mniej więcej na środku stadionu. Do tego sztuczne ognie, wybuchy, różne stroje muzyków, które też wybuchały albo zionęły ogniem. Jednym słowem majstersztyk i produkcja na światowym poziomie. 

Co do samego zespołu to nie można się do niczego przyczepić, brzmieli bardzo dobrze, a to za sprawą wspomnianego wcześniej bardzo dobrego nagłośnienia. Setlista przekrojowa od klasyków takich jak Reise, Reise, Du Hast, Links 2-3-4, Benzin, Engel, Sonne po nowsze rzeczy w postaci Ich tu dir weh. 

Wokalista Till nie należy do wielkich mówców, takich chociażby jak wspomniany wyżej Fred Durst i w zasadzie przez cały koncert ani razu nie zwrócił się do polskiej publiczności – jedynym akcentem w stronę publiki było „dziękuję, dziękuję” zaraz po kończącym koncert utworze Engel. To był bardzo dobry koncert…czy może bardzo dobre show? Bardziej pasuje jednak określenie show bo momentami nie wiedziałem czy skupić się na muzyce czy na spektakularnych efektach które momentami „latały” nad głowami publiczności.

Podsumowując …cały festiwal był na wysokim europejskim poziomie, w porównaniu do innego organizatora, który gościł nie tak dawno w tym samym miejscu Iron Maiden brawo dla RockLoud za wspaniałą organizację, wybranie firmy która była w stanie idealnie nagłośnić koncert co w przypadku Iron Maiden było na bardzo niskim poziomie., znalezienie godnego zastępcy Bullet For My Valentine oraz za sprawną organizację całego zaplecza medialnego. Z niecierpliwością czekam na kolejną edycję!


Capital of Rock. Wrocław 2016" data-numposts="5">

Nadchodzące wydarzenia