Clutch… ooo tak!

  • 08 June, 2017
  • January Skorupa

Niech będą pochwaleni bogowie różnych proweniencji i organizator MMP za widowisko w katowickim Mega Klubie… 

Bo zaiste było to widowisko, mimo że skromne w środkach wyrazu, to przecież najwyższej próby.

Ale zanim Clutch… nie sposób przemilczeć suportu.

Na początek pleszewsko-poznański „skład” Red Scalp… czegóż tam nie było!… oprócz standardowego dla „gatunku” zestawu, pojawiły się syntezator, saksofon, kocioł i nader interesujący, mocno wystylizowany wokal. Na stronie zespołu można przeczytać „We love indians and space, we’re space indians” i faktycznie oprócz solidnego łomotu, oba te pierwiastki były wyraźne.

Aktualnie band kończy pracę nad swoim pierwszym albumem „Rituals”… warto poszukać i przyglądać się co dalej… a wróżę im i życzę - dobrze.

Dalej J. D. Overdrive… mikronacjonalizm, każe mi łaskawym okiem spojrzeć na katowicki band.

Ale to już nie debiutanci ani amatorzy, mają w dorobku trzy krążki, z czego ostatni (dobrze nagrany i zrealizowany) „The Kindest of Deaths” to czystej wody „southern metal”, w dodatku wprost odnoszący się do najlepszych wzorców gatunku. 

Dewiza bandu „Women, Whiskey, Rock’n’roll” (choć ani oryginalna ani autorska) obecna jest na scenie, i w tekstach i w „antraktowych pogaduchach” (ileż by tu sprytny prawnik pozwów mógł wystrugać).

Zestaw klasyczny czteroosobowy z bardzo mocnym i naprawdę dobry wokalem Susła. 

Clutch, Clutch, Clutch…

Jakoś początkiem obecnej dekady usłyszałem gdzieś Burning Beard (z Robot Hive/Exodus 2005 r.) i miałem nieodparte wrażenie… że przecież wiem… że przecież znam… mam na końcu języka… ale nie „CLUTCH? Pierwsze słyszę”.

Zdarzyło mi się to jeszcze dwa razy na początku lat 90 z Rage Against the Machine i na początku dwutysięcznych z Black Crows. 

Jest bowiem taki rodzaj bandu, który ma tę niezwykłą właściwość, że potrafi wyciągnąć z historii muzyki rzeczy najlepsze, zbudować z nich nową jakość i jednocześnie zachować, natychmiast rozpoznawalne, odrębne wobec wszystkiego co w nurcie, brzmienie. 

I Clutch, to właśnie taki band. 

Niby wiadomo, że Stoner Rock to fascynacja latami 60 i 70, że słychać tam czasem całe frazy zaczerpnięte do klasyków… ale w przypadku Cluch’a, to jest po prostu bardzo dobre… i taki ramol jak ja ma tam wszystko co lubi. 

Wracając do Mega Klubu.

Same nowe rzeczy (w zasadzie wszystko z dwóch ostatnich płyt), nawet zupełnie nowe („Love a good fire”)… jedna nigdzie jeszcze nie grana… trochę szkoda bo Clutch, to 25 lat historii i bardzo różnorodne klimaty… z drugiej strony Clutch, to aktualnie bardzo dobrze „zaprojektowany i konsekwentnie realizowany projekt” i Fallon nie ukrywa, że kiedy jesteś profesjonalistą, to nie ma już miejsca na „free i flow”… wszystko zagrane jak w studio.

Nieruchomy, niewzruszony, skromy i POTĘŻNY RIFFEM Tim Sult… jak ten facet gra! plus znakomita sekcja, to po prostu musi brzmieć dobrze… i tak właśnie jest.

I tu spore ukłony dla akustyków, bo w porównaniu do miejsc, do których trzeba było jeździć dotychczas żeby posłuchać Clutch’a (w tzw. „cywilizowanym świecie”) w Mega Klubie dźwięk był zrealizowany na najwyższym poziomie (naprawdę nie ma się czego wstydzić!).

Na bis, bez niespodzianek , Electric Worry i X Ray Visions.

Publiczność dopisała, był Rock’n’roll jak jasna cholera… a ja dawno nie bawiłem się tak dobrze. 


Fot. Piotr "Bobas" Kuhny

Clutch… ooo tak!" data-numposts="5">

Nadchodzące wydarzenia