Deep Purple i Jefferson Starship w Spodku czyli wieczór legend.
- 20 October, 2024
- Piotr "Bobas" Kuhny
Deep Purple odwiedziło po raz 28 Polskę, po raz kolejny wizytując katowicki Spodek i to mimo niedawnych tras pożegnalnych. Ale być może to rzeczywiście był ten 'raz ostatni" bo tym razem koncerty odbywały się pod szyldem "1 more time". Ciężko jednak w to uwierzyć biorąc pod uwagę w jakiej formie zaprezentował się zespół licznie zgromadzonej (koncert wyprzedany) we wtorkowy wieczór publiczności. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych sekcji rytmicznych w historii rocka - duet Roger Glover (bas) oraz Ian Paice (perkusja) mocarnie nabijała rytm, klawiszowiec Don Airey czarował słuchaczy dźwiękami płynącymi spod palców, pokazując że jest godnym następcą Johna Lorda, No ale do tego faktu wielbiciele "Purpli" przyzwyczaili się przez ostatnie prawie ćwierćwiecze. Co innego w przypadku "młodziana" (ledwie 45-letniego) Simona McBride'a, który w dwa lata temu zastąpił na gitarze Steve Morse. Ale tu również nie można narzekać: "wiosło" w jego ręku brzmiało tak mocno i zadziornie jak na hard-rock przystało! I tu dochodzimy do mistrza ceremonii, najstarszego w zespole Ian'a Gillan'a. Niestety w jego przypadku czas pokazał, że nie stoi w miejscu- wokalista na początku koncertu miał drobne problemy z synchronizacją z resztą zespołu, a w niektórych utworach zrezygnował z charakterystycznej dla niego niesamowitej wokalizy. Ale to tylko drobne problemy, zresztą zgranie szybko wróciło, a wykonanie choćby "When A Blind Man Cries" pokazało, że ciarki na plecach słuchacz może mieć również bez popisów szarpiących wokaliście struny głosowe. Nie dało się za to ukryć, że Gillan potrzebuje drobnych przerw podczas koncertu. Ale ciężko robić z tego zarzut skoro dzięki temu np. Airey miał szansę oczarować publiczność mazurkami Chopina przechodzącymi w Mazurek Dąbrowskiego. Zresztą podczas całego koncertu widać było, że Dona, podobnie jak resztę muzyków cieszy wspólne granie i to jak na ich muzykę reaguje widownia. A ta pląsała jak szalona i wspomagała zespół wokalnie. No bo jak nie zaśpiewać "Smoke on the water"? No nie da się!
A czy da się przygotować publiczność na pojawienie się na scenie legendy, nie narażając się na wyrazy niezadowolenia? Da! Tym łatwiej, jak samemu jest się legendą! A taką niewątpliwie jest Jefferson Starship, założony przez byłych muzyków Jefferson Airplane, przemianowany później na Starship, a obecnie występujący znów pod pierwotnym szyldem. Z pierwszego składu pozostał tylko David Freiberg, 86-letni (sic!) gitarzysta i wokalista. Jako iż w 1974 roku odbyło się pierwsze tourne zespołu "Jefferson Starship" oraz wydano ich pierwszy album "Dragon Fly", w Katowicach grupa świętowała swoje 50-o lecie. I uraczyła słuchaczy "przekrojówką" w której nie zabrakło takich hitów jak "We built this city", "White Rabbit" czy "Somebody to love".
Naprawdę ten wieczór godzien był nazwania legendarnym!