Lody Kong

Dreams And Visions

Mystic Production 2016-03-24
Autor: Mariusz Niciński
Ocena:

Pod koniec marca na rynku wydawniczym ukazała się debiutancka duża płyta zespołu Lody Kong – “Dreams And Visions”. Dla wielu nazwa ta jest pewnie dość egzotyczna i nigdy wcześniej jej nie słyszeli. Dlatego też szybko wyjaśniam – trzon grupy tworzą synowie Maxa Cavalery: Igor, który jest wokalistą i gra na gitarze i „garowy” Zyon.

Co mogą w życiu robić synowie żywej legendy metalu Maxa Cavalery? Mogą oczywiście odrzucić świat, w którym dotąd się wychowywali, czyli całe to rockandrollowe szaleństwo wiążące się z nieustannymi trasami koncertowymi po całym świecie, balangami i obcowaniem z „gwiazdami” i zostać np. – oczywiście bez obrazy - piekarzami lub strażakami. Jednak bardziej prawdopodobnym było takie rozwiązanie, że będą chcieli oni przejąć pałeczkę po swym znanym i cenionym ojcu i wpadną w tzw. show biznes po same uszy. I tak też się stało…

W materiałach reklamowych albumu można było znaleźć informacje, że młodzi panowie Cavalera są gotowi kontynuować rodzinne tradycje i zapowiadali, że ich celem jest przywrócenie wiarygodności i szczerości współczesnej scenie, która wg nich jest obecnie sztuczna i pretensjonalna. Jeżeli pierwsza zapowiedź jest raczej logiczna i ma sens, to druga jest „sztuczna i pretensjonalna”, ale może jest to „grzech”, który można przypisać ich młodemu wiekowi, który z reguły charakteryzuje się buntem i chęcią zmian zastanej sytuacji.

Jeżeli chodzi o samą muzykę, to mamy tu do czynienia z mocno surowymi dźwiękami i graniem, w którym można znaleźć bardzo wiele wpływów – od grunge, przez thrash i hard core, aż po punk rock. Wszystko to robi niestety wrażenie wypadkowej muzyki, którą od lat tworzy… Max. Na płycie można usłyszeć bezpośrednie nawiązania do twórczości lidera Soulfly – tyle, że całość została „ubrana” w niechlujne garażowe brzmienie i zaserwowana z irytującym punkowym wokalem. 

Wszystkie numery na płycie są bardzo podobne do siebie. Różnią się jedynie… tempem. Wiem, że to mocno radykalny osąd i można tu znaleźć wybijające się utwory – np. zaczynające płytę „Chillin’, Killin’” czy tytułowy „Dreams And Visions”, w którym gitara w tle jest jakby żywcem wyjęta ze starej Sepultury, ale odsłuch kolejnych kawałków powoduje znużenie i wrażenie słuchania jednego numeru. Na szczęście album jest dość krótki i nawet co wrażliwsi słuchacze powinni dać radę dotrwać do jego końca.

Rodzi się pytanie, czy grupa ta miała by szansę zaistnieć na rynku metalowym, gdyby w składzie nie znajdowali się młodzi Cavalerowie? Jest ono raczej retoryczne i pozwolę sobie nie udzielić na nie odpowiedzi. 

Muzyka Lody Kong zawarta na tym krążku jest kierowana raczej do fanów obecnych projektów Maxa Cavalery – czyli Soulfly i Cavalera Conspiracy. Oni - i chyba tylko oni – powinni być w pełni usatysfakcjonowani dźwiękami wypełniającymi „Dreams And Visions”. A sam zespół? Pewnie jeszcze o nim usłyszymy - w końcu nazwisko Cavalera trochę jeszcze w metalowym „szołbizie” znaczy…