Mietall Waluś

Dwie dekady

Kubica Production 2017-11-29
Autor: Tomek Nowak
Ocena:

PodwĂłjny jubileusz

20 lat to sporo. Stąd dwupłytowy album, którym Mietall Waluś postanowił podsumować swój dorobek. A że dorobek to mocno rozsiany po kilku projektach, solidny przegląd dobrze mu robi.

Set otwiera premierowy manifest wolności „Potrzebuję rewolucji”. Ten deklaratywny protest song o potrzebie zmian i wyzwolenia z okowów konwenansów określa właściwie całą muzyczną przestrzeń, w której Waluś się porusza i w którą zabiera słuchacza. Bowiem całe „Dwie dekady” wypełnia gitarowe granie – to radosne, to brudne, bez nadmiernego hałasu.

Ponad połowa wybranych na tego składaka kawałków pochodzi z płyt Negatywu, z którym najbardziej Mietallowi po drodze. I to nie tylko z płyt dyskograficznych tej formacji, ale również z kompilacji („Znikam”, „Za ekranem odwagi”).

Choć piosenki z „Dekad” powstawały głównie na i po przełomie wieku, słychać w nich mocne wpływy gitar, które zdominowały rocka lat 90. („Alone”, „Mam to co chciałem”). A nawet wcześniejsze, z rodzimej sceny jeszcze z okresu polskich zmian, a więc drugiej połowy i końcówki lat 80. (przebojowe „Dziewczyny nie palcie marihuany”).

Oprócz nowych zgrań i aranżów piosenek starszych krążki jubileuszowe ubogaca jeszcze jedna premiera. „Nigdy nie chciałem twoim kumplem być” w pierwszym skojarzeniu wydaje się antytezą kawałka T.Love. Choć sam Waluś wskazuje inne interpretacje, to jednak warto pamiętać, że niedawno uczestniczył w projekcie T.Cover.

Zdeklarowany podział obu płyt na zawierającą „utwory nieco bardziej przystępne" i „niszowe" jest zaiste „subtelny”. Dopiero pod koniec drugiego CD-ka pojawia się kilka kawałków dłuższych o bardziej złożonej strukturze z trzynastominutowym obsesyjnie psychodelicznym „Złotym strzałem” i mocno eksperymentalnym, choć nieco krótszym „Albinosem” na czele. Świadectwem, że ciągnie Walusia w stronę muzycznych poszukiwań jest to, że prowadzi je w ramach każdej kolejnej formacji, w których uczestniczy.

Oczkiem puszczonym do fanów jest efektowna oprawa albumu. Do CD boxu dorzucono dodatkowo trochę rozmaitych gadżetów. A to „firmowe” piórko do gitary, a to fotkę, plakat z okładką czy naklejkę. A skoro podsumowanie przygotowana aż tak „na bogato", żal, że zabrakło wkładki z tekstami i paru wspominków od samego Mietalla. 

„Dwie dekady” stanowią podsumowanie, cezurę, dlatego nie ma co doszukiwać się tu nowości. Mietall zanurzony był przez te lata w gitarowym rocku i stąd pełno go tutaj: czystego i brudniejszego, w odmianach soft i bardziej hard czy grunge. Ponowna rejestracja tych kawałków w nowych wersjach nadała im z jednej strony wspólny mianownik, rys podobieństwa. Z drugiej, miękki wokal Walusia nie zawsze i wszędzie dobrze się wpasowuje.

Brak mu tego, czego pełno właśnie w gitarowych tłach – mocy i ekspresji, pazura, czegoś, co nadawałoby poszczególnym kawałkom rys wyjątkowości. Nie wystarczają do tego partie przerywane chórkami („Każdy ma słabsze dni”). W efekcie „Dwie dekady” lepiej starannie dawkować, nie narażając się na znużenie. 

Retrospekcja dokonana z punktu widzenia człowieka, który pojawia się zwykle na dalszym planie zawsze bywa ciekawa. Wydobywa to, co w świetle głównych reflektorów często umyka uwadze. Fajnie byłoby jednak po dwóch dekadach także zrozumieć, że nie wszystko samemu robi się najlepiej. Pozwolić dołożyć coś innym, to też przejaw tak bardzo upragnionej przez Walusia wolności.