Barbra Streisand

Encore: Movie Partners Sing Broadway

Sony Music Entertainment Poland 2016-08-26
Autor: Tomek Nowak
Ocena:

Jak z nut… tylko i aż

Barbra Streisand po raz kolejny postanowiła uraczyć słuchaczy zestawem duetów. Na płycie „Partnersˮ sprzed dwóch lat towarzyszyli jej wyłącznie panowie. „Encoreˮ z kolei wzbogacają także głosy pań. Tym razem kluczem do krążka jest tematyka – piosenki musicalowe. Materiał niezwykle szeroki i, jak się okazuje, nie dla każdego.

W dziesięciu kawałkach rodem z Broadwayu Streisand występuje z kolegami aktorami, tyle że nie scenicznymi, a filmowymi. Wydawać by się mogło, że zapowiada to sporą różnorodność. Jednak nic z tego. „Encoreˮ to album łagodny i stonowany. Niestety przez to również trochę monotonny.

Całość sama w sobie tworzy swoisty „musicalˮ. Na początek mamy więc próbę i casting. Dalej, pomiędzy piosenkami też będą pojawiać się wstawki dialogowe. 

Zamieszone na wstępie „At the Ballet” z Anne Hathaway i Daisy Ridley brzmi obiecująco. Potem jednak wszytko zdaje się wpadać w utarte tory. Jakakolwiek inwencja zamiera, a kolejni artyści starają się po prostu nie wypaść z roli i dotrzymać kroku świetnie dysponowanej (jak zwykle) gospodyni.

Mnożą się kolejne odtwórcze interpretacje, a głosom czasem zwyczajnie braknie scenicznego zgrania. Pięknie słychać to w „The Best Thing That Ever Has Happenedˮ z Aleciem Baldwinem. Anthon Newley, dograny z taśm archiwalnych w „Who Can I Turn To (When Nobody Needs Me)ˮ, przed imponującym doprawdy finałem, brzmi jakby dopiero się rozgrzewał, Zaś jeśli Melissa Mccarthy walczy w „Anything You Can Doˮ ze Streisand o tę samą rolę, to od razu może zacząć pakować manatki (no, chyba, że to właśnie tak miało być – dokładnie jak w musicalu…).

Tylko niektórzy dają radę. Hugh Jackman w „Any Moment Nowˮ popisuje się tembrem zaskakująco miękkim, tętniącym ciepłem. Seth MacFarlane swym niemal operetkowym śpiewem odcina się od kanonicznej wersji Gene'a Wildera i wnosi do „Pure Imaginationˮ element nowości. Bardzo przyjemne wrażenie sprawia też lekko soulujący Jamie Foxx w finałowym „Climb Ev'ry Mountainˮ.

Dla Streisand „Encoreˮ to w istocie jeszcze jeden raz. Dla niej repertuar broadwayowski to powrót do korzeni. Sięga po niego często i chętnie, a zaśpiewać umie wciąż z mocą. A że tym razem partnerzy wypadli nierówno, toż i album wyszedł nierówny, niespełniony.

To rodzi bunt. Bo co z tego, że ukazuje się krążek w większości przyjemny dla ucha, skoro wyłącznie odcina już kupony scenicznej sławy? Siedemdziesięcioczteroletnia Streisand może sobie na to pozwolić. Fakt. Ale chciałoby jeszcze wierzyć, że jako musicalową ikonę stać ją wciąż na znacznie więcej.