Jak z nut⌠tylko i aş
Barbra Streisand po raz kolejny postanowiĹa uraczyÄ sĹuchaczy zestawem duetĂłw. Na pĹycie âPartnersËŽ sprzed dwĂłch lat towarzyszyli jej wyĹÄ
cznie panowie. âEncoreËŽ z kolei wzbogacajÄ
takĹźe gĹosy paĹ. Tym razem kluczem do krÄ
Ĺźka jest tematyka â piosenki musicalowe. MateriaĹ niezwykle szeroki i, jak siÄ okazuje, nie dla kaĹźdego.
W dziesiÄciu kawaĹkach rodem z Broadwayu Streisand wystÄpuje z kolegami aktorami, tyle Ĺźe nie scenicznymi, a filmowymi. WydawaÄ by siÄ mogĹo, Ĺźe zapowiada to sporÄ róşnorodnoĹÄ. Jednak nic z tego. âEncoreËŽ to album Ĺagodny i stonowany. Niestety przez to rĂłwnieĹź trochÄ monotonny.
CaĹoĹÄ sama w sobie tworzy swoisty âmusicalËŽ. Na poczÄ tek mamy wiÄc prĂłbÄ i casting. Dalej, pomiÄdzy piosenkami teĹź bÄdÄ pojawiaÄ siÄ wstawki dialogowe.Â
Zamieszone na wstÄpie âAt the Balletâ z Anne Hathaway i Daisy Ridley brzmi obiecujÄ co. Potem jednak wszytko zdaje siÄ wpadaÄ w utarte tory. Jakakolwiek inwencja zamiera, a kolejni artyĹci starajÄ siÄ po prostu nie wypaĹÄ z roli i dotrzymaÄ kroku Ĺwietnie dysponowanej (jak zwykle) gospodyni.
MnoĹźÄ siÄ kolejne odtwĂłrcze interpretacje, a gĹosom czasem zwyczajnie braknie scenicznego zgrania. PiÄknie sĹychaÄ to w âThe Best Thing That Ever Has HappenedËŽ z Aleciem Baldwinem. Anthon Newley, dograny z taĹm archiwalnych w âWho Can I Turn To (When Nobody Needs Me)ËŽ, przed imponujÄ cym doprawdy finaĹem, brzmi jakby dopiero siÄ rozgrzewaĹ, ZaĹ jeĹli Melissa Mccarthy walczy w âAnything You Can DoËŽ ze Streisand o tÄ samÄ rolÄ, to od razu moĹźe zaczÄ Ä pakowaÄ manatki (no, chyba, Ĺźe to wĹaĹnie tak miaĹo byÄ â dokĹadnie jak w musicaluâŚ).
Tylko niektĂłrzy dajÄ radÄ. Hugh Jackman w âAny Moment NowËŽ popisuje siÄ tembrem zaskakujÄ co miÄkkim, tÄtniÄ cym ciepĹem. Seth MacFarlane swym niemal operetkowym Ĺpiewem odcina siÄ od kanonicznej wersji Gene'a Wildera i wnosi do âPure ImaginationËŽ element nowoĹci. Bardzo przyjemne wraĹźenie sprawia teĹź lekko soulujÄ cy Jamie Foxx w finaĹowym âClimb Ev'ry MountainËŽ.
Dla Streisand âEncoreËŽ to w istocie jeszcze jeden raz. Dla niej repertuar broadwayowski to powrĂłt do korzeni. SiÄga po niego czÄsto i chÄtnie, a zaĹpiewaÄ umie wciÄ Ĺź z mocÄ . A Ĺźe tym razem partnerzy wypadli nierĂłwno, toĹź i album wyszedĹ nierĂłwny, niespeĹniony.
To rodzi bunt. Bo co z tego, Ĺźe ukazuje siÄ krÄ Ĺźek w wiÄkszoĹci przyjemny dla ucha, skoro wyĹÄ cznie odcina juĹź kupony scenicznej sĹawy? SiedemdziesiÄcioczteroletnia Streisand moĹźe sobie na to pozwoliÄ. Fakt. Ale chciaĹoby jeszcze wierzyÄ, Ĺźe jako musicalowÄ ikonÄ staÄ jÄ wciÄ Ĺź na znacznie wiÄcej.