Marina And The Diamonds

Froot

Warner Music Polska 2015-03-12
Autor: Michał Balcer
Ocena:

Mam wyjątkową słabość do Mariny, odkąd zobaczyłem ją pierwszy raz w Warszawie w 2012 roku, kiedy supportowała Coldplay i jest więcej niż prawdopodobne, że pisząc ten tekst jestem nieobiektywny. Po tym co wówczas pokazała na Narodowym, wielokrotnie zastanawiałem się kto tak naprawdę powinien przed kim grać. Fantastyczny wokal, świetne, wpadające w ucho kawałki i charyzma połączona z dużym talentem aktorskim sprawiły, że postanowiłem jej się bliżej przyjrzeć. Od tego czasu minęło już dwa i pół roku, a pół Greczynka - pół Walijka wydała właśnie swój trzeci album "Froot". 

Marina And The Diamonds A.D. 2015 to zupełnie inna artystka, aniżeli ta którą znamy z "The Family Jewels" i genialnej "Electra Heart". Misją tamtej muzyki było klasyczne 'let me entertain you' - piosenki miały za zadanie głównie bawić, a sama wokalistka często zamiast śpiewać, teatralnie deklamowała kolejne teksty. Słuchając "Froot" można śmiało stwierdzić, że ten etap Marina Lambrini Diamandis (bo tak brzmi jej pełne imię i nazwisko) ma już za sobą. 

Z "Froot" bije powagą i smutkiem już od pierwszego utworu. Ballady "Happy", "I'm A Ruin" i "Solitaire" - o samotności, rozstaniu i wyrzutach sumienia wynikających z ranienia ukochanej osoby - to chyba najbardziej przejmujące kompozycje spośród wszystkich jakie do tej pory Brytyjka nagrała. Ciekawostką jest fakt, że "Immortal" jest inspirowany wycieczką jaką Marina odbyła po naszej stolicy - piosenka mówi o ofiarach wojny, które zginęły w obronie swojego miasta i ojczyzny. W jednym z wywiadów przyznała, że czuje wyjątkową więź z Warszawą i to w "Immortal" słychać. 

Zwracam uwagę na drugi numer na tej płycie - "Froot" - Marina brzmi w nim niczym Marc Almond z okresu "Enchanted" i "Tenement Symphony". Także muzycznie przypomina to dokonania Soft Cell. Zresztą synth pop jest wszechobecny na krążku. Elektronika smakuje wybornie - użyto jej z wyczuciem i klasą, nie dominuje nad żadną piosenką. 

Pomimo trudnej tematyki tego albumu, nie jest on przytłaczający czy męczący. Marina musiała nagrać "Froot" - swoiste katharsis, chociaĹźby po to, Ĺźeby pewne duchy przeszłości zostawić za sobą. Myślę, Ĺźe fanom, ta 'Diamandis na powaĹźnie', przypadnie do gustu, a kto wie moĹźe zdobędzie ona nowych zwolennikĂłw. To jest naprawdę pop na miarę XXI wieku. Albo ja po prostu patrzę na nią zawsze przez róşowe okulary.Â