Coldplay

Ghost Stories

2014-05-19
Autor: Michał Balcer
Ocena:

Moja przygoda z muzyką Coldplay trwa już bez mała 11 lat. Zaczęło się od uwielbienia „Clocks” i całego krążka „A Rush Of Blood To The Head”. Później poznałem najlepsze w ich dorobku„Parachutes”, a apogeum mojej fascynacji Brytyjczykami stanowił album „X & Y”. Kolejne dwie popowe płyty Chrisa Martina i jego kolegów stanowiły dla mnie jednak problem – to nie był już mój zespół. Mimo wszystko, gdzieś we mnie pozostał ogromny sentyment do Coldplay, utożsamiany chyba z przemijającą zbyt szybko młodością, toteż niecierpliwie oczekiwałem na ich nowy materiał, tym bardziej, że sygnały płynące z ich obozu były cokolwiek obiecujące. 

Tym razem Coldplay mnie nie zawiedli. Na „Ghost Stories” przygotowali dziewięć nowych kompozycji. Już pierwszy singiel – „Magic” – wskazywał jasno, że ich twórczość odzyskała pierwotną intymność, nastrojowość utraconą na „Viva La Vida Or Death And All His Friends” czy „Mylo Xyloto”. Dodatkowym kolorytem jest smutny, wręcz rzewny jak nigdy głos Martina. Tłem dla powrotu zespołu do korzeni są problemy sercowe frontmana kapeli. Teksty piosenek dotyczą jego związku z Gwyneth Paltrow. Mamy więc do czynienia z czymś na kształt „Every Breath You Take” The Police, który jak powszechnie wiadomo, był dla Stinga katharsis w okresie toczącej się sprawy rozwodowej z pierwszą żoną. 

Od strony czysto muzycznej płyta jest całkiem spójna. Jedyna piosenka, która nie pasuje tutaj do całości jest dyskotekowa, okraszona prostym bitem „A Sky Full Of Stars”. To klasyczne nagranie stworzone z myślą o promocji krążka, a także ukłon w kierunku klubowej publiczności. Mnie ten utwór przypomina nieco „I'm Not Alone”Calvina Harrisa, co jest najlepszym dowodem na to jak szerokie spektrum zainteresowań ma kwartet. Coldplay znów chętnie sięgają po elektroniczne brzmienia, które świetnie wpisują się w delikatny wydźwięk albumu. 

Bez dwóch zdań najlepszym numerem w tym zestawie jest ambientowy „Midnight”, który powstał w oparciu o pomysły Jona Hopkinsa. Nigdy nie pomyślałbym, że Coldplay może grać taką muzykę. Znakomitym uzupełnieniem tego utworu jest bezpośrednio po nim następujący „Another’s Arms”. Delikatnie pulsujący rytm w połączniu z samplem głosu Jane Weaver utrzymują generalny smutek bijący z „Ghost Stories”. 

Album, jak to zawsze bywa w przypadku Coldplay, jest perfekcyjnie przemyślany. Począwszy od układu piosenek na płycie, przez kampanię promocyjną, a skończywszy na zaspokojeniu gustów wszystkich frakcji fanów i sympatyków kapeli. Jest przecież przebojowo („A Sky Full Of Stars”), radiowo („Magic”), jak również mamy charakterystyczne dla Martina i spółki ballady („Oceans” czy też „O”) oraz typowe riffy („True Love”). 

Można Coldplay lubić lub nie, ale nie można im odmówić tego, że są czołową grupą świata ostatniego piętnastolecia. Tym albumem nowych fanów raczej nie zdobędą i myślę, że o sukcesie będzie można mówić jedynie w kategoriach artystycznych, aniżeli komercyjnych. Tak czy owak, zespół wydał właśnie najlepszą płytę od czasów„Parachutes”. A ja w nich tak zwątpiłem w 2008 roku przy okazji „Viva La Vida Or Death And All His Friends” i totalnie przekreśliłem jako zespół trzy lata później po premierze „Mylo Xyloto”Zwracam honor!