John Williams

Gwiezdne Wojny. Przebudzenie Mocy. Soundtrack

Universal Music Polska
Autor: Tomasz Nowak
Ocena:

Muzyka do najnowszej części „Gwiezdnych Wojen” wyczekiwana była niemniej od samego filmu. Producenci przetrzymali premierę płyty do samego końca, czyli do dnia, gdy obraz pojawił się w kinach. Płyta od razu wzbudziła gorące dyskusje. Obecnie w prawie dwa miesiące po premierze można przyjrzeć się najnowszym kompozycjom Johna Williamsa bardziej na chłodno.

Zaczyna się wszystko jak należy, od świetnie rozpoznawalnego tematu gwiezdnej sagi. Potem też jest dobrze - bardzo „gwiezdnowojenno”. Kolejne kawałki przez blisko osiemdziesiąt minut płyną gładko. Jednak odcięte od filmowych obrazów, jako samodzielne kompozycje momentami snują się trochę bez celu. Przy całym instrumentalnym rozpasaniu zabrakło bowiem w „Przebudzeniu Mocy” spoiwa w postaci jednego, przewijającego się tematu, charakterystycznego dla tej właśnie części. A przecież wszystkie filmy sagi takie tematy posiadały („Duel Of Fates” czy „Anakin and Padmé”). Gdy splatały się one na dodatek z cytatami z wcześniejszych (choćby „Imperial March”), powstawała zgrabna sieć emocjonalnej skojarzeń. Tu jej zabrakło.

Po energetycznym wstępie, w którym temat główny łączy się z komentarzem do pierwszej, najbardziej dotąd drastycznej sceny sagi („Main Title and The Attack on the Jakku Village”), następuje seria plastycznych, muzycznych ilustracji. Wszystkie są bardzo zgrabne, nasycone typowymi dla Williamsa frazami i zmianami tempa. Są tu utwory liryczne („The Scavenger”) i porywające („Follow Me”). Są też patetyczne i dramatyczne („That Girl with the Staff” czy „Torn Apart”). W tym drugim słychać jednak dobitnie jak stare ściera się z nowym, któremu braknie niestety współgrających, zapadających w pamięć melodii.

Powiew świeżości przynosi „I Can Fly Anything”. Jednak już „March of the Resistance” przypomina bardziej eklektyczne kompozycje Howrda Shore'a do „Władcy Pierścieni” niż jego dawny, energetyczny i przejrzysty „Imperial March”. To oczywiste, że „March of the Resistance” miał być czymś przeciwnym, ale liczba zastosowanych ozdobników sprawia, że mało kto po jego przesłuchaniu potrafi (chciałby?) go sobie zanucić.
Wątek o najbardziej niewykorzystanym potencjale to „Rey's Theme”. Mógłby stać się motywem przewodnim, co słychać świetnie, gdy przewija się zgrabnie w „The Scavenger”. Pozostał jednak ledwie zalążkiem utworu, zbyt kruchym i delikatnym, by zapamiętać go na dłużej. W opozycji do niego rozbrzmiewa mroczny, chóralny, wręcz mantryczny „Snoke”, nasycony z kolei zdecydowanie zbyt małą dawką melodyjności. Szkoda.

Z jednej strony Williams trzyma się ram, które stanowią o jego stylu, z drugiej nie potrafi już chyba się z nich uwolnić. Nie umie dać się ponieść i dlatego np. „The Rathtars”, towarzyszące szaleństwu komicznych drapieżców, nie wyłamuje się poza utarte dla niego schematy tempa i harmonii.

To unikanie charakterystycznych melodii możne wskazywać też na politykę nowego właściciela „Gwiezdnych Wojen”. Wyeksponowanie tematu jednego z bohaterów zaburzałoby dążenie do stworzenia poczucia odmienności pomiędzy filmami nowymi i starszymi. Utrudniłoby także równoległe wprowadzenie kilku nowych bohaterów. Konkretne tematy mogłyby doprowadzić do przedwczesnego opowiedzenia się za którymś z nich.

Pośród tej solidnej, ale mało wyrazistej dźwiękowej orgii wyraźnie wybijają się muzyczne cytaty z części I-VI. Choć wyraźnie odchodzą one w przeszłość, gdyż w „Przebudzeniu mocy” przytaczane są nader skromnie, słychać, że mimo upływu wielu lat, nie straciły nic ze swej mocy. Dowodzi tego motyw „Han and Leia”, ewidentnie wywodzący się z dawnego „Han Solo and the Princess”. „Maz's Counsel” załamuje się w momencie, który aż prosi się o twórcze rozwinięcie bądź wprowadzenie (nieobecnego) tematu odcinka. Podobnie dzieje się w „The Jedi Steps and Finale”. Kiedy rozwija się pięknie ku kulminacji, nagle okazuje się, że... to już niestety koniec.

Nie, w żaden sposób nie można powiedzieć że muzyka do nowego odcinka „Gwiezdnych Wojen” jest muzyką słabą. Chciałoby się, aby większość filmów osiągała taką spójność pomiędzy żywiołowością akcji, a towarzyszącą jej ilustracją dźwiękową. Jednak „Star Wars” to marka szczególna i oczekuje się od niej wyjątkowości pod każdym względem. Tym razem trochę jej zabrakło. Już w grudniu, przy premierze kolejnego filmu „Rogue One” Disney (Williams?) będzie musiał to zmienić, bo fani nie będą już tak pobłażliwi.