Jeff Healey

Heal My Soul

Mystic Production 2016-03-25
Autor: Tomek Nowak
Ocena:

Muzyka wiecznie Ĺźywa

W osiem lat po śmierci wielkiego Jeffa Healeya, ale przede wszystkim równo w 50. rocznicę jego urodzin, otrzymaliśmy do rąk zupełnie nową płytę. Im bliżej premiery, tym ciekawsze było, co też przyniesie krążek „Heal My Soulˮ. Sprawa wyjaśniła się bardzo szybko. To płyta znakomita, pełna energii, pasji oraz mocnych, nawet bardzo mocnych dźwięków.

Pierwsze „Daze Of The Nightˮ zapowiada, że nie będzie taryfy ulgowej dla strun. A już drugie „Moodswingˮ to praktycznie idąca w tle przez cały czas jedna wielka solówka. Totalny czad! I tak przez pięćdziesiąt minut.

No, może nie całe, bo trzeba przecież złapać oddech. Po to więc, żeby nie przesadzić z przytupem, w program wpleciono lżejsze ballady. Wśród dwunastu kawałków występują w liczbie dokładnie trzech. Wcinają się w gitarowy power play, tępiąc nieco ostrza sąsiednich kawałków. Dzięki tekstom, a przede wszystkim dzięki głosowi Jeffa nie są to jednak łzawe i bezpłciowe piosneczki. Pełen mocy blues „Temptationˮ czy egzystencjalne „All The Saintsˮ stanowią świetną przeciwwagę dla gitarowego huraganu.

Schemat słychać od razu, przy pierwszym zwolnieniu do „Baby Blueˮ. Zaraz po nim jednak pojawia się jeszcze spokojne, ale już żywsze „I Misunderstoodˮ, a następniejuż mocno sfuzzowane „Please". I karuzela znów kręci się pełną, bynajmniej nie nudną parą.

Kiedy wydaje się, że do samego końca będzie mocno, choć w sumie dość lekko, pod koniec nadciąga „Put The Shoe On The Other Footˮ. Potężne gitary pracują nagle inaczej, „kłócąc sięˮ ostro ze sobą. Ale to tylko pojedynczy przerywnik, bo w „Under A Stoneˮ brzmienia znów powracają do większej harmonii. Płytę kończy łagodniejsze, akustyczne „It’s The Last Time”. I w tym momencie bardzo, ale to bardzo by się chciało, żeby nie był to tytuł proroczy!

Jak mówi żona Healeya, Cristie, na „Heal My Soulˮ trafił materiał odnaleziony i dlatego nigdy dotąd niewydany. Jeśli tak, to niech szuka dalej, bo takich perełek nigdy dość. W sumie nie wiadomo czy na płycie znalazła się jedna „zaginionaˮ sesja, czy też pomieszczono na niej nagrania powstałe w dłuższym okresie. Za drugą opcją przemawia odmienny klimat i brzmienie pojedynczych tracków („Pleaseˮ, „Love In Her Eyesˮ). Siła i ostrość brzemienia z kolei wskazują, że to utwory zarejestrowane w większości za czasów The Jeff Healey Band. Niezależnie jednak od tego, kiedy i gdzie powstały, album jest zdumiewająco świeży i spójny. Realizatorzy wykonali niesamowitą robotę.

„Heal My Soulˮ przepełnia szczere północnoamrykańskie granie, bez kompleksów i udziwnień. Z kopem, ale melodyjne. Niekiedy do bólu proste, kiedy indziej bardzo wyrafinowane. To po porostu świetna płyta.