Hey

Hey w Filharmonii. Szczecin Unplugged

Kayax 2015-06-04
Autor: Michał Balcer
Ocena:

Hey to bez dwóch zdań jedna z największych polskich kapel ostatniego ćwierćwiecza. Kilkanaście wydawnictw na koncie i tyleż samo przebojów. Do tego zespół bezustannie koncertuje i trudno sobie wyobrazić bez nich jakikolwiek festiwal. Przyznam szczerze, że tytuł najnowszej płyty – „Hey W Filharmonii. Szczecin Unplugged” - nieco mnie zmylił, ponieważ w pierwszym odruchu pomyślałem, że zespół doszedł już do tego momentu swojej kariery, w którym należy nagrać album w towarzystwie orkiestry. Tak na szczęście się nie stało, a dopisek ‘unplugged’ szybko wyprowadził mnie z błędu. 

„Szczecin Unplugged” to druga pozycja Hey nagrana w tej formule. Jak to zazwyczaj bywa w takich przypadkach, nie sposób nie uniknąć porównań. Przede wszystkim od razu rzuca się w oczy brak zaproszonych gości, których na krążku z 2007 roku było dwóch: Agnieszka Chylińska i Budyń, nie wspominając niezbyt popularnego jeszcze wówczas Czesława Mozila. Po drugie nie znajdziemy tutaj żadnych coverów (wtedy mieliśmy „Candy” Iggy’ego Popa i „Angelene „ PJ Harvey”). Zmieniła się też tracklista, co akurat nie może dziwić, ponieważ od 2007 roku grupa wydała dwa kapitalne albumy studyjne, gdzie co kawałek to potencjalny przebój. W sumie z „Do Rycerzy, Do Szlachty, Do Mieszczan” i „Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy” jest na „Szczecin Unplugged” aż dziewięć numerów. 

„MTV Unplugged” sprzed ośmiu lat, według mnie, w porównaniu z nową płytą ‘bez prądu” Hey wypada blado. Wtedy zespół co prawda zagrał swoje hity w zmienionych wersjach – pojawiają się tam choćby lira korbowa, smyczki w postaci wiolonczeli i skrzypce, puzon, wspomniany wyżej akordeon Mozila, ale ja osobiście nie jestem fanem tego koncertu. Co innego „Szczecin”. Przede wszystkim album urzeka klimatem i aranżacjami. A wszystko zaczyna się od „Intro”, którym grupa zabiera nas na Bliski Wschód. To nie jedyna egzotyka z jaką się tutaj spotykamy – wstęp do „Chińskiego Urzędnika Państwowego” brzmi niczym numer z jakiegoś westernu, a dalej przywodzi na myśl okres końca lat 60-tych w muzyce amerykańskiej. Podczas występu kapitalnie wypadła kompozycja „Woda” zagrana trzy tempa wolniej, co akurat w tym przypadku wyszło na dobre. Cichymi bohaterami krążka są moim zdaniem: klawiszowiec Kuba Galiński („Wilk Vs. Kot”!) oraz wszyscy perkusiści, których gra nadaje piosenkom wyjątkowego smaku, chociaż nie ujmuję niczego pozostałym instrumentalistom, których jest tutaj bez liku, że wspomnę jeszcze na przykład Tomasza Dudę i jego partię fletu w „Cudzoziemce W Raju” – coś pięknego! 

„Szczecin Unplugged” to pozycja dla fanĂłw, jak i nie fanĂłw Hey. Jeśli ktoś, tak jak ja, nie jest wielkim sympatykiem kapeli z Pomorza, to nad tym albumem z pewnością się pochyli. To takĹźe piękny hołd złoĹźony rodzinnemu miastu. Ponadto zwracam uwagę jak bardzo wokalnie rozwinęła się Nosowska – ona śpiewa z taką lekkością i pasją zarazem, Ĺźe przekona do siebie nawet tych, ktĂłrym do tej pory kojarzyła się jako piosenkarka od ogniskowo – harcerskich hitĂłw. Irytować moĹźe jedynie tym swoim zbyt często powtarzanym ‘no dziękujemy pięknie’. Ale widocznie ta artystka tak ma…Â