Santana

IV

Mystic Production
Autor: Tomek Nowak
Ocena:

Wielki powrĂłt do korzeni

Carlos Santana kojarzy się powszechnie, co tu kryć, z odgrzewanymi kotletami. Tymczasem na swej najnowszej płycie brzmi tak, jakby ta łatka porządnie go wkurzyła. Podkręca tempo i szarpie struny tak, że na chwile wytchnienia trzeba zaczekać naprawdę długo...

Trwający blisko 80 minut set 16 nagrań na albumie „IV” ani przez chwilę nie nuży. Promieniuje za to dynamiką i różnorodnością od samego początku, od zabarwionego mocno etno klimatem „Yambu”. Jeśli kogoś zaskoczy ta bogata mieszanka rytmów latino z dźwiękami z południa i to dalekiego, bo rodem z Afryki, musi mieć świadomość, że to dopiero początek. Za chwilę zostanie zbombardowany pieśnią funky. Skonstruowane wg najlepszych bluesrockowych wzorców „Shake It” ze stosownie „wuluzowanym” tekstem, solówkami (Hammondy i gitary), zawier też znak rozpoznawczy formacji ‒ obowiązkowe wstawki latino. I tak mozna by wymieniać dalej, bo w każdym kawałku na tym krążku swobodnie mieszają się gatunki i style. I to mieszają nader konstruktywnie! 

O czym jest ta płyta? Najkrócej: o miłości. O namiętnej, żarliwej, ale też zawiedzionej. Kiedy ciężkie blues-rockowe „Caminando” prawi o zbliżeniu, bynajmniej nie chodzi o zbliżenie dusz. Stojące muzycznie jedną nogą w świecie ognistej samby „Choo Choo” ocieka wręcz erotyzmem. Przynosi tekst dla „postępowej” części ludzkości zapewne nie do zniesienia... Ale dla Latynosów? Cóż to normalka! Nie definitywnie nie jest to krążek dla wielbicieli ambitnych treści literackich, ale dla fanów płomiennej i zaskakująco zróżnicowanej muzyki „bez granic”.

Zaskakuje liczba kawałków instrumentalnych, które stanowią nie tylko znakomite przerywniki. Same w sobie brzmią fantastycznie. Instrumentalna i odważnie długa (prawie 8 minut ‒ najdłuższy kawałek na płycie) refleksja „Fillmore East” odkrywa rozległe, muzyczne przestrzenie, wpuszczając na płytę sporo powietrza. Z kolei „Echizo” to fragment, który z powodzeniem mógłby stać się częścią niejednej epickiej progrockowej suity. Psychodelia ‒ to słowo nasuwa się wielokrotnie przy słuchaniu „IV” i to nie tylko przy drapieżnych, odlotowych gitarowych solówkach. Całość zamyka znakomite „Forgiveness”. Mięsista, przestrzenna gitarowa ballada o upadłych aniołach i przebaczeniu. I niech po tym kawałku powie ktoś, że Santana jest nudny?! 

W dwóch kawałkach na wokalu wystąpił gościnie a Ronald Isley z równie, co Santana, wszechstronnych muzycznie The Isley Brothers. Energetyczne „Love Makes The World Go Round” atakuje szybkim tempem, opowiadając o tym jak miłość wprawia świat w ruch z charakterystyczną płaczącą gitarą Santany w tle. Z kolei „Freedom In Your Mind” to mocne, wyraziste funky o optymistycznym wydźwięku. Ten budujący, pozytywny klimat dominuje zresztą na całej tej płycie.

Na krążek Santany firmowany kolejnym numerem, zarejestrowany w legendarnym już składzie, wydawało się już nie do odtworzenia, przyszło czekać 45 lat. Nagrywali go muzycy grający z Carlosem na Woodstock do spółki z członkami aktualnego składu jego zespołu i wyszło to wszystkim zdecydowanie na dobre. Krążek, który powstawał dwa lata nie ma fragmentów słabych niedopracowanych. Powstał pulsujący życiem i barwami kawał solidnej muzyki, której bardzo łatwo dać się porwać. A choć jego źródła tkwią w dość zamierzchłej przyszłości, nowe brzmienia podążają naprzód wartkim nurtem. Niepowstrzymanym.