Ja tylko wspominam, czyli pokoncertowe uniesienia po występie Armii w Krakowie.

  • 20 February, 2025
  • foto Aneta Kuhny, tekst Agata Zakrzewska

W ostatnią sobotę (15 lutego) miałam przyjemność uczestniczyć w absolutnie wyjątkowym koncercie zespołu ARMIA, który odbył się w krakowskim Klubie Kwadrat. Zaanonsowane wydarzenie było pierwszym ogniwem trasy, promującej rewelacyjną, wydaną w styczniu tego roku płytę formacji – „Wojna i pokój”. Koncert dostarczył mi mnóstwa wzruszeń, o czym z pewnością przekonacie się, gdy podążycie za kolejnymi akapitami mojej relacji. 

Pierwsze koncerty danej trasy posiadają nieuchwytną aurę tajemniczości, pojawia się bowiem wielka niewiadoma, które utwory wybrzmią i jaka będzie ich kolejność. Trzy pierwsze piosenki wyraźnie wskazywały na to, że być może Armia zagra całą najnowszą płytę od deski do deski. Rychło jednak dramaturgię koncertu urozmaiciły utwory z dwóch klasycznych albumów – „Antiarmii” oraz „Legendy”, którym przez kilka ostatnich lat zespół poświęcił osobne trasy koncertowe, upamiętniające ich jubileusze. Podczas krakowskiego występu najnowsza płyta zabrzmiała niemal w całości, zabrakło jedynie dwóch kompozycji. Początkowo ubolewałam, iż nie dane mi było usłyszeć niezwykle bliskiej mi piosenki – „Nas nie ma”, szybko jednak postanowiłam porzucić malkontenckie zażalenia i cieszyć się ze wszystkich zagranych przez zespół dzieł. Warto wspomnieć, że swymi impresjonistycznymi, klawiszowymi pejzażami, piosenki upiększył wspaniały muzyk –Michał Jacaszek, dodając im silny pierwiastek kontemplacyjnego rozmarzenia. Jeśli chodzi o płytę „Wojna i pokój”, przestrzennością lirycznej partii wokalnej oraz gęstwiną gitarowych motywów urzekło mnie „Wołanie”, które rozpoczęło relacjonowane wydarzenie. Studencki klub Kwadrat to kameralne, a więc trudne do nagłośnienia miejsce, dla znakomitego profesjonalisty jednak, jakim niewątpliwie jest Piotr Wojtusiak (Armijny realizator dźwięku) nie ma rzeczy niemożliwych. Mogłam wsłuchiwać się bez trudu w każde słowo, perfekcyjnie zaśpiewane przez wokalistę grupy – Tomasza Budzyńskiego. Pozostałe instrumenty również docierały do mnie, ujmując selektywnością. Koncertowa wersja „Wołania” dobitnie ukazała kontrast między refleksyjną, choć niepozbawioną wzniosłości melodią wokalną a kaskadami szorstkich, gitarowych współbrzmień. Mocnym punktem całości był utwór „Obcy w domu”. Wspaniały gitarzysta Armii – Stanisław Budzyński (zbieżność nazwisk nieprzypadkowa, to syn wokalisty) ekspresyjnie grał motoryczne repetycje przystępnego riffu, choć zrezygnował z celowo rozstrojonych dźwięków podczas parzystych powtórzeń owej sekwencji, z którymi mamy do czynienia w wykonaniu studyjnym. Tutaj też bacznie śledziłam ogniste, emocjonalnie chrapliwe motywy wokalne, spowite rozedrganym mrokiem niskich rejestrów. Zupełnie niespodziewanie, już w ramach kulminacyjnych bisów, pojawił się utwór, który użyczył tytułu mojej dzisiejszej relacji – „Ja tylko wspominam”. Był to dla mnie jeden z tych momentów koncertu, który przeżyłam najsilniej. Natchniony, precyzyjny wokal otoczyła instrumentalna lekkość, kołysząca nas w zwiewnym rytmie nobliwego walca. Ostrość rockowej ekspresji to domena utworu „Przyjaciel”, a wokalista słowo „ziemi” kolorował świetlistymi skokami, najpierw o małą, a następnie wielką tercję. Melancholia chwytających za serce, klawiszowych dźwięków Michała Jacaszka klamrowo otuliła utwór „Dzień ojca”. Słuchałam ich jak zahipnotyzowana, zwłaszcza, że usilnie wyławiałam je z tumultu okrzyków rozentuzjazmowanych fanów, poniesionych transem ekstatycznego pogo. Swym kunsztem zafascynowało mnie też „Niebo nad niebem”, które jednocześnie pokazało, jak spójnym monolitem jest Armia. Kiedy bowiem wokalista jeden dźwięk zbyt mocno przedłużył, perkusista natychmiast uzupełnił brakującą cząstkę taktu i już za chwilę utwór pomykał zgodnie ze stałym, równomiernym pulsem. Wzruszona odbierałam ponadto napawające optymizmem złote myśli, okalające tę pieśń: „człowiek nie jest sam”, a także: „niebo jest po naszej stronie”. 

Jak już zasygnalizowałam wcześniej, trudno wyobrazić sobie koncert Armii bez największych przebojów z klasycznych albumów. Pojawiła się zatem pokaźna reprezentacja płyty „Legenda”. W kompozycji „Przebłysk 5” zawsze personalnie odbieram krzepiące hasła: „niech Cię strzeże, niech Cię wspiera światło”, które traktuję jako podarunek od zespołu, kilka słów, stanowiących rześki powiew nadziei w często wyboistej wędrówce przez życie. Piosenkę „Gdzie ja, tam będziesz Ty”, zwaną po dziś dzień w żargonie grupy „Groźniakiem”, poprzedził poruszający, klawiszowy wstęp Michała Jacaszka, oparty na kanwie przesiąkniętego niepokojem motywu przewodniego opisywanego dzieła. Ponownie niezwykle silnie przeżyłam mój najukochańszy utwór Armii, czyli „Opowieść zimową”. Trudno tu przejść obojętnie obok dialogu między wokalistą a publicznością. Kiedy Tomasz Budzyński śpiewał choćby wers: „jest w lesie ptak”, widownia gromkim chórem odpowiadała mu: „na wieży dzwon”. Ozdobą drugiego refrenu było natomiast wydłużenie przez wykonawcę głoski „e” w wyrazie „powiedzieć” oraz świetlisty, nieco zawadiacki ornament, wieńczący powtórzenie słów: „tyle co nic”. Stały punkt stanowił tzw. tryptyk. Uniwersalne przesłanie utworu „Jeżeli” wokalista zadedykował walczącej Ukrainie, nośne „Trzy bajki” poniosły mnie precyzją wielokrotnie repetowanej, chóralnej wokalizy, a „Niezwyciężony” urzekł hejnałowością witalnej energii. Z pierwszej płyty zespołu największe wrażenie zrobiła na mnie kompozycja „Nic już nie przeszkodzi”, roziskrzona przestrzennym pogłosem w zakończeniach wokalnych fraz i ozdobiona majestatycznymi, posągowymi motywami waltorni, które szlachetnie zagrał mistrz dostojnych impresji – Jakub Bartoszewski. Nie mogło również zabraknąć dynamicznych pieśni, które wzbudziły szaleńczy aplauz wśród publiczności, takich jak „Niewidzialna armia”, „Zostaw to” oraz nieśmiertelne „Aguirre”. Osobiście liczę kiedyś na występ grupy, na którym zabrzmi więcej utworów z mniej komercyjnych albumów – „Triodante”, „Drogi”, czy „Pocałunku mongolskiego księcia”. Dodam jednak jako ciekawostkę, że pojawił się drobny, Triodantejski relikt w postaci czterodźwiękowego motywu przewodniego kompozycji „Miejsce pod słońcem”, zaintonowanego przez Kubę Bartoszewskiego na waltorni tuż przed „Opowieścią zimową”.

Koncert zespołu Armia w krakowskim klubie Kwadrat był dla mnie niezapomnianym, mistycznym przeżyciem, które na zawsze pozostanie w moim sercu. Warsztatowe umiejętności oraz precyzja wykonawcza Tomasza Budzyńskiego nie miały sobie równych, a jego charyzmatyczny, dźwięczny wokal stroił w punkt niczym kamerton. Stanisław Budzyński raczył nas wielobarwnymi motywami gitary, czasem uskuteczniając hałaśliwą ścianę dźwięku, rodem z poczynań Roberta Brylewskiego, to znów grając riffy, w których utrwala się już jego indywidualny, rozpoznawalny styl. Serce zespołu, czyli perkusista Amd Amadi Amadeusz Kaźmierczak oraz basista Darek Budkiewicz zachwycali niebywałym synchronem i wyrazistością przystępnej, stałej pulsacji. Waltorniowe melodie Jakuba Bartoszewskiego miały w sobie uroczysty, symfoniczny nastrój, podsycony szczyptą chropowatej ostrości. Klawiszowe przestrzenie Michała Jacaszka jeszcze bardziej uwypukliły bajkowość Armijnej muzyki, rozjaśniając rockową ekspresję wytwornością rozlewnego liryzmu. Cóż ja mogę więcej napisać, dziękuję stokrotnie, ukochana Armio, za rzekę wzruszeń, płomień nadziei oraz opromieniające moją duszę, niegasnące światło.

Portal dziękuje Live Nation Polska za możliwość uwiecznienia tego niezwykłego koncertu 

Do "przewijania" zdjęć należy używać znaczników w dolnej części ramki (telefon, komputer) lub strzałek (komputer).
Ja tylko wspominam, czyli pokoncertowe uniesienia po występie Armii w Krakowie." data-numposts="5">

Nadchodzące wydarzenia