John Porter - Helicopters'45 w Krakowie
- 17 November, 2025
- tekst, zdjęcia Sobiesław Pawlikowski / Ada & Sobiesław Pawlikowscy Photography
John Porter z zespołem przyjechali do Krakowa zagrać na żywo materiał z legendarnej płyty HELICOPTERS. Koncert odbył się 15 listopada 2025 w wypełnionej do ostatniego miejsca sali Nowohuckiego Centrum Kultury.
Pierwotnie płyta wydana w 1980 roku stała się jednym z najważniejszych krążków w historii polskiego rocka i dla wielu fanów jest płytą ikoniczną. Porter już 5 lat temu chciał wrócić do tych piosenek, ale szyki pomieszała pandemia i ówczesny pomysł na uczczenie rocznicy wydania tej płyty skończył się bodaj na jednym koncercie. Najbardziej polski Walijczyk jest człowiekiem zapracowanym i wciąż współtworzy ciekawe sytuacje muzyczne, choćby współpracując z Wojtkiem Mazolewskim, Nergalem czy Agatą Karczewską. Na szczęście znalazł czas żeby powrócić do tych legendarnych piosenek, które były fundamentem rockowego boomu w szarej, komunistycznej Polsce ósmej dekady ubiegłego wieku i zamiast 40-lecia płyty przerwanego covidem funduje nam 45-lecie pierwszej edycji tego materiału.
Dobrał sobie ciut młodszych muzyków rewitalizując skład, panowie ze swojego zadania wywiązują się znakomicie. Motoryczna sekcja z punktualnym perkusistą Robertem Raszem i motorycznym basistą Jackiem Szafrańcem od pierwszego zagranego numeru - "Ain't got no music" - powodowała, że słuchacze nie mogli wytrzymać na fotelach (w NCK koncerty są "siedzące") i podrywali się do pląsów. Na gitarach sekundował Porterowi wygrywając świetne, dynamiczne solówki Krzysztof Łochowicz.
Koncert stosunkowo krótki - 13 numerów w podstawowym secie i jeden bis. Ale jakie to utwory... Dla "starszaków" pamiętających ubiegłowieczne "ejtisy" i "najntisy" ta płyta to elementarz rockowej piosenki. Tytułowe "Helicopters", dynamiczny "Refill", "Crazy, crazy, crazy" czy kończące podstawowy zestaw przygotowanych na ten wieczór utworów "I'm just a singer". Była wielka radość i wspólne podśpiewywanie oraz pląsy na schodach obok widowni. Wierzyć się nie chce, że mieszkający w naszym kraju od 1976 roku Porter ma już 75 lat. Na szczęście, jak to powiedział ostatnio w jednym z wywiadów, nie zamierza osiadać na emeryturze i ogladać seriale w telewizji, chce grać, tworzyć, a jego energia na scenie i jakość tego, co na niej robi wokalnie jest godna najwyższego szacunku. No i zgodnie z zapowiedzią John z kolegami nie tylko odgrzewają te pomnikowe w historii polskiej fonografii numery, ale piszą nowe rzeczy - czego dowodem była wpleciona w połowie koncertu "Revolution in the whorehouse".
Znakomity, cudowny, pełen świetnej energii koncert. Organizatorom gratulujemy, a fanom dobrej rockowej muzyki radzimy - jeśli John z kolegami będą grać w waszej okolicy - nie przegapcie tego wydarzenia.