Lao Che

Koncerty w TrĂłjce vol. 10

2013-12-09
Autor: Michał Balcer
Ocena:

Po pięciu genialnych albumach studyjnych i dwóch DVD, przyszedł wreszcie czas na płytę koncertową w dyskografii Lao Che. A gdzie lepiej zarejestrować takie wydawnictwo jak nie w studiu imienia Agnieszki Osieckiej? To właśnie tutaj 27 października tego roku nagrano występ płockiej kapeli, który właśnie ukazał się jako dziesiąta odsłona„Koncertów w Trójce”. 

Lao Che to jeden z niewielu polskich zespołów, który od początku swojego istnienia ma pomysł na siebie. Spięty i spółka nie odcinają kuponów ani od „Hydropiekłowstąpienia” czy „Powstania Warszawskiego”. Każdy z ich krążków jest inny. Kiedyś stawiali na rock, dzisiaj 'szaleją' z elektroniką i hiphopowymi rytmami. Co najważniejsze wiedzą, że koncert to jest takie wydarzenie, gdzie wprost nie wypada wyjść i zagrać swoich kawałków tak jak na płytach. Trzeba poimprowizować, przearanżować swoje numery czy też zaserwować coś nowego. I Lao Che to właśnie zrobili w Trójce. Na październikowy występ grupa przygotowała dość niestandardowy zestaw piosenek. Po pierwsze zwraca uwagę fakt, że nie ma tutaj ani jednego hitu ze wspomnianego wyżej „Powstania Warszawskiego”. To dość odważna decyzja, bo te utwory zawsze kapitalnie wypadają na żywo. Po drugie w setliście znalazło się miejsce dla aż trzech przedstawicieli nieco już zapomnianych„Guseł”, a wersja w jakiej zaprezentowano „Astrologa” (z wplecionym tekstem z„Exodus” Boba Marleya) wprost zwala z nóg – czy można sobie wyobrazić coś lepszego na początek koncertu? Podobać się może również spowolniony, tak jakby wykonany na poważnie „Wielki Kryzys”. Duża w tym zasługa Mariusza Densta –swoimi samplami dodał uroku poszczególnym piosenkom. Nowością jest z kolei utwór„Królowa”, który zgromadzonym w studio koncertowym przypadł do gustu.

Trochę więcej spodziewałem się po publiczności. Ta ograniczyła się jedynie do nagradzania brawami formacji po każdym z numerów. Być może wynika to z faktu, że nie odbył się on w 'zwykłym' klubie, ale w eleganckim miejscu koncertowym jakim jest bez wątpienia studio w Trójce. Z doświadczenia wiem, że żywiołowe reakcje fanów towarzyszą zespołowi przez cały czas trwania występu. 

Lao Che grali 76 minut. Niby dużo, ale z drugiej strony fani zapewne nie pogniewaliby się o dwupłytowe wydawnictwo. Wszak na tym albumie nie ma wielu świetnych, koncertowych kawałków jak na przykład: „Govindam”, „Czas”, „Magistrze Pigularzu” czy „Urodziła Mnie Ciotka”. Żałuję też, że zespół nie zdecydował się zagrać„Riders On The Storm” z repertuaru The Doors. Pomimo tych braków całe wydawnictwo zasługuje na mocną piątkę. Najlepsza część „Koncertów w Trójce” od czasu płyty z występem Brygady Kryzys i świetny pomysł na świąteczny prezent.