Kylie Minogue w łódzkiej Atlas Arenie!

  • 31 October, 2014
  • Michał Balcer

W czwartkowy wieczór 30 października można było mieć w Łodzi duży ból głowy. Tego bowiem dnia w mieście włókniarzy miały wystąpić dwie legendy światowej muzyki: Kylie Minogue i Tricky. Oferta koncertowa bogata, a wybór dość trudny. Ja postanowiłem skorzystać z tej pierwszej propozycji i udałem się do Atlas Areny, aby zobaczyć piękną Australijkę, która przyjechała do Polski promować swój najnowszy album "Kiss Me Once". 


Występ Minogue rozpoczął się z dziesięciominutowym opóźnieniem. Bohaterka wieczoru objawiła się zgromadzonym w Łodzi fanom wyjeżdżając spod sceny na kanapie w kształcie ust, co było ewidentną aluzją do twórczości Salvadora Dali i jego słynnej Mae West Lips Sofa. Jako pierwszy utwór zaśpiewała "Les Sex" z nowej płyty. Koncert był podzielony na pięć części - pięć pocałunków. 


Podczas pierwszego z nich wysłuchaliśmy jeszcze "In My Arms", "Timebomb" i "Wow. Ten przedostatni numer, a właściwie treść wyświetlana na ogromnym telebimie za sceną - cieknące zegary, to kolejne nawiązanie do wspomnianego wcześniej hiszpańskiego surrealisty i obrazu "Trwałość pamięci". Od początku show mogła podobać się dynamiczna, często zmieniająca się scenografia, buszujące po obiekcie różnokolorowe światła lasera czy przepełnione erotyką układy choreograficzne. 


Drugi buziak od Kylie to pięć piosenek utrzymanych w klimacie disco: "Step Back In Time", "Spinning Around", "Your Disco Needs You", "On A Night Like This" i kapitalne "Slow", które zostało nam podane nie do końca w oryginalnej formie (delikatne dźwięki rodem z Amigi czy Commodore'a) - mniej więcej od połowy utworu artystka zaprezentowała nam go w hardcorowej wersji techno. 


Trzecia część koncertu - oszałamiający buziak - to powrót Minogue do początków jej kariery i słodki medley stworzony z takich kompozycji jak: "Hand On Your Heart", "Never Too Late", "Got To Be Certain" i "I Should Be So Lucky". Podczas tego ostatniego wokalistka leżała w wannie, a dwóch przystojnych, dobrze zbudowanych mężczyzn obcałowywało jej ręce. 


Najmocniejszym uderzeniem okazał się być czwarty pocałunek. Kylie udowodniła w nim, że znakomicie odnajduje się nie tylko w estetyce disco i pop, ale również w repertuarze rockowym. A łatwego zadania nie miała, bo wzięła na tapetę numer "Need You Tonight" swoich kolegów z Antypodów - INXS, oraz swój wielki przebój z duetu z Robbiem Williamsem -"Kids". Pomiędzy nimi wykonała jeszcze świetne, pełne dubstepowych 'wiertarek' "Sexercize" oraz wielki hit z początku XXI wieku - "Can't Get You Out Of My Head", gdzie dodatkowo popisała się publiczność, która miała przygotowane karteczki z napisem 'LA' - kilkadziesiąt z nich utworzyło pojawiający się w refrenie motyw "LA LA LA LA" co wyjątkowo przypadło Australijce do gustu. Aby uspokoić nieco atmosferę na finał tej odsłony zaśpiewała dwie ballady: "Beautiful" i "Kiss Me Once". 


Końcówka koncertu - 'Aussie kiss' to między innymi refren a capella "In Your Eyes", zbliżona do oryginału wersja "The Locomotion" z repertuaru Little Eva i kolejna ballada "All The Lovers". Kylie bisowała niestety tylko raz - ostatnim kawałkiem tego wieczoru okazał się być singiel z ostatniej płyty "Into The Blue". 


Co do setlisty - całość to oczywiście podróż z Kylie przez ostatnie niemal juz trzy dekady. Szkoda jednak, że zabrakło w Łodzi choćby fragmentów "Come In To My World", "Especially For You", "Where The Wild Roses Grow", kosztem na przykład "Beautiful" czy "Kiss Me Once". I nie mogę przeboleć, że w "Can't Get You Out Of My Head" nie wpleciono motywu z "Blue Monday" New Order, co akurat idealnie wpisałoby się w klimat disco, jaki tego wieczoru panował w Atlas Arenie. 


Napisałem wyżej, że układy taneczne ociekały erotyką, ale była ta erotyka w najlepszym wydaniu, nie obsceniczna, nie wulgarna, nieskierowana na wywołanie taniej sensacji, jak to ma miejsce w przypadku Madonny. Sama artystka, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, ma doskonały kontakt z publiką. W Łodzi zrobiła jednak coś czego jeszcze na żywo nie widziałem - zaprosiła na scenę trzech szczęśliwców, aby zrobili sobie z nią 'selfie' - ot znak czasów. Pytała również fanów, kto był na jej poprzednim koncercie w Polsce - gdy przyłapała kogoś na tym, że nie było go w 2009 roku w Gdańsku, kwitowała to żartobliwie mówiąc 'out'. 


Szczyt artystycznych możliwości Australijka ma już dawno za sobą. Nie wydaje mi się, aby miała jeszcze kiedykolwiek nagrać album lepszy od "Fever", chociaż jej poszukiwania nowych dźwięków (choćby ten dubstep w "Sexercize") są imponujące. Wciąż pozostaje jednak w wysokiej formie koncertowej, co znalazło potwierdzenie w Łodzi. Jej występy jak najbardziej zasługują na miano show. To doskonały produkt, począwszy od bogatej scenografii, przez seksowną choreografię, treść wyświetlaną na telebimach, perfekcyjny dźwięk (przynajmniej na trybunach Atlas Areny), a skończywszy na całkiem udanej setliście. Lata mijają nieubłaganie, a po Kylie w ogóle tego nie widać. Wciąż jest ikoną muzyki pop oraz symbolem seksu.

Kylie Minogue w łódzkiej Atlas Arenie!" data-numposts="5">

Nadchodzące wydarzenia