PowrĂłt bez sentymentĂłw
Nie da oderwaÄ koncertu Davida Gilmoura w Pompei w 2016 roku od legendarnego nagrania dokonanego przez Pink Floyd w tym samym miejscu 45 lat wczeĹniej. Na szczÄĹcie Gilmourowi udaje siÄ wyrwaÄ ze schematu skojarzeĹ. Wkracza do amfiteatru jako samodzielny muzyk, ktĂłry nie odcina siÄ od korzeni, ale jednoczeĹnie wyraĹşnie wytycza wĹasnÄ drogÄ.
JeĹli ktoĹ oczekiwaĹ szerszej retrospekcji, powrotu do dawno niesĹyszanych, wieloczÄĹciowych kompozycji odgrywanych przy zachodzie sĹoĹca na tle Wezuwiusza, moĹźe poczuÄ siÄ rozczarowany. Na âLive at Pompeiiâ miejsce psychodelicznych etiud zajmujÄ kompozycje nowsze, bardziej zwarte, choÄ rĂłwnie rozbudowane: âSorrowâ (blisko 11 min.), âShine On You Crazy Diamondâ (12,5 min.; nieco krĂłtsze od oryginaĹu), âHigh Hopesâ (9 min.) i finaĹowe, majestatyczne âComfortably Numbâ (10 min.).
David nie przybyĹ do Pompei rozpamiÄtywaÄ przeszĹoĹÄ. StworzyĹ wywaĹźony show oparty w rĂłwnej mierze na nagraniach wĹasnych, co na kawaĹkach FloydĂłw. A i w tym przypadku siÄga gĹĂłwnie po utwory znane juĹź z jego wczeĹniejszych wystÄ pieĹ solowych. To set klasykĂłw â po dwa tracki z pĹyt âWish You Were Hereâ, âDark Side Of The Moonâ, âDivision Bellâ czy âThe Wallâ.
NajgĹÄbiej w przeszĹoĹÄ siÄga po âFat Old Sunâ (z âAtom Heart Motherâ), a jedyne nawiÄ zanie wprost do nagrania 1971 roku stanowi pochodzÄ ce z âMeddleâ i brzmiÄ ce wspĂłĹczeĹnie znacznie potÄĹźniej âOne of These Daysâ. I jeĹli chodzi o sentymenty, to w zasadzie tyle. Dalej to juĹź czysty Gilmour. Nawet tak bardzo Floydowskie fragmenty jak âThe Great Gig In The Skyâ czy âMoneyâ urobione zostaĹy na nowÄ modĹÄ. W pierwszym obecnie inaczej zaaranĹźowano bardziej stonowane i wielogĹosowe, popisowe wokale. W drugim drapieĹźne, ale zaprawione bluesem solo mocniej przypomina repertuar solowego krÄ Ĺźka âOn An Islandâ
Ostatecznie nad caĹoĹciÄ koncertu dominujÄ klimaty z ostatniego dotÄ d studyjnego solowego albumu Gilmoura âRattle That Lockâ. W Pompei publicznoĹÄ usĹyszaĹa ponad poĹowÄ tej pĹyty. Przy tym trzy kawaĹki podane na wstÄpie: niesamowicie poetycka ballada â5 A.M.â, zaprawione nutÄ bluesa âRattle That Lockâ i zabarwione soft jazzem âFaces of Stoneâ, nadaĹy z gruntu flow caĹemu wystÄpowi.
Ĺťeby jednak nie byĹo wÄ
tpliwoĹci â to gitara tutaj rzÄ
dzi. Czy to w solĂłwkach (âIn Any Tongueâ albo âShine On...â), czy teĹź nadajÄ
c chwilami (nielicznymi) wiÄkszego kopa (âOne of These Daysâ lub nieĹmiertelne âRun Like Hellâ). Do tego nad caĹoĹciÄ
unoszÄ
siÄ wyraziste slajdy wygrywane na gitarze hawajskiej.
I niby wszystko jest fantastycznie, a jednak zanadto idealnie. Chropawy gĹos o jakĹźe rozpoznawalnej barwie brzmi naturalnie, tzn. sĹychaÄ w nim niedostatki â wszak to nagranie live. Tymczasem reszta dĹşwiÄku zostaĹa starannie wyselekcjonowana i opracowana w studio. W efekcie otrzymujemy na pĹycie niepeĹny set utworĂłw, jakie Gilmour graĹ w rzymskim amfiteatrze przez dwa dni (7 i 8 lipca 2016 roku). Mimo, iĹź na 2 CD znalazĹa siÄ kompilacja obu wystÄpĂłw, zabrakĹo âThe Girl in the Yellow Dressâ. Szkoda, ze w imiÄ wycyzelowanej jakoĹci nie moĹźna wsĹuchaÄ siÄ w spĂłjnoĹÄ zaplanowanego przecieĹź jako caĹoĹÄ programu.
Natomiast z caĹÄ pewnoĹciÄ udaĹo siÄ Gilmourowi oĹźywiÄ pradawnÄ arenÄ, spowitÄ milczeniem od poprzedniej bytnoĹci Pink Floyd. PrzywoĹanie ĹźyjÄ cych w tych murach duchĂłw przeszĹoĹci, staĹo siÄ zarazem pretekstem do przypomnienia tego, ktĂłry odszedĹ niespeĹna dekadÄ temu. To pamiÄci Richarda Wrighta dedykowane byĹo âA Boat Lies Waitingâ. Jego wspomnieniem byĹo takĹźe, jak zaznaczaĹ sam Gilmour, âThe Blueâ. A wĹÄ czenie do setlisty, nieobecnego na niej od wielu lat âThe Great Gig...â, czyli najbardziej znanej kompozycji Wrighta, samo w sobie miaĹo wymiar symboliczny. Swoistym hoĹdem byĹ teĹź brak oczekiwanych âEchoesâ, gdyĹź zdaniem Davida, ânie wypadĹy by dobrze bez udziaĹu Rickaâ.
Tak, David Gilmour przybyĹ do Pompei nie tylko odcinaÄ kupony. Z pewnoĹciÄ
zaskoczeniem jest, Ĺźe zagraĹ tam wĹaĹciwie koncert âjeden z koleiâ, ot, na trasie promujÄ
cej âRattle That Lockâ. To, Ĺźe przyjechaĹ przeciwstawiÄ Floydowej legendzie swoje bieĹźÄ
ce dokonania, sĹychaÄ znacznie lepiej na pĹycie CD niĹź widaÄ na DVD. WiÄkszÄ
uwagÄ przykuwa tu bowiem sama muzyka, a nie uzbrojony w techniczne fajerwerki obraz. Mocniej czuÄ takĹźe obecnoĹÄ publicznoĹci. WĹasna ĹcieĹźka, ktĂłrÄ
obecnie podÄ
Ĺźa Gilmour staje w ten sposĂłb wyraĹşniejsza. Przeczy temu, iĹź byĹa to wyĹÄ
cznie sentymentalna wyprawa z przeszĹoĹÄ. Dowodzi natomiast, Ĺźe David nadal kreuje teraĹşniejszoĹÄ, a kreacja ta, moĹźe juĹź nie tak monumentalna, wypada na Ĺźywo lepiej niĹź w studio. Doprawdy, znakomicie.