Queen

Live At The Rainbow

2014-09-09
Autor: Michał Balcer
Ocena:

W 1974 roku grupa Queen stała u progu wielkiej kariery. Największe hity zespołu miały dopiero nadejść. Fortuna jednak sprzyjała Freddiemu Mercury'emu i jego kolegom - udało się bowiem zorganizować trzy koncerty Królowej w jednej z najsłynniejszych wówczas hal koncertowych świata, a mianowicie w londyńskiej The Rainbow. Bilety rozeszły się jak przysłowiowe 'ciepłe bułeczki', a ci, którzy wtedy pojawili się w obiekcie położonym w Finsbury Park, byli niemalże świadkami narodzin legendy. 

Myśląc o Queen, przed oczami staje nam głównie dekada lat osiemdziesiątych, którą to kapela zdominowała swoimi pop rockowymi numerami, często ocierającymi się o kicz. Na początku swojej kariery kwartet grał jednak zgoła inaczej. To była energetyczna mieszkanka hard rocka i rocka symfonicznego z elementami psychodelii i glamu. Niestety, ich trzy pierwsze krążki przeszły niemal bez echa. Również u nas nie są zbyt popularne. Myślę, że zmieni się to dzięki wydaniu "Live At The Rainbow", które są zapisem tamtych wydarzeń sprzed 40 lat. Album został przygotowany w kilku wersjach. Jedna z nich, która jest przedmiotem niniejszej recenzji, zawiera materiał z występu, który miał miejsce w listopadzie 1974 roku. 

"Live At The Rainbow" jest o tyle ciekawym krążkiem, że możemy się przekonać jak Królowa prezentowała się koncertowo na początku swojej artystycznej drogi. Wszak do tej pory najwcześniejsze wydawnictwo z zarejestrowanym występem, które trafiło do szerokiej publiczności to "Live Killers" z 1979 roku. 

Na płycie znajdują się 24 energetyczne, hardrockowe kawałki. Zaczyna się od "Procession" z albumu "Queen II", a dalej mamy już kwintesencję tego co znalazło się na pierwszych trzech krążkach zespołu. Nie mogło tutaj rzecz jasna zabraknąć takich klasyków jak: "Now I'm Here", "Killer Queen", "Keep Yourself Alive", "Stone Cold Crazy" czy "Seven Seas Of Rhye". Z tych mniej znanych kompozycji na uwagę zasługują choćby "Father To Son", "Liar" czy też "Son And Daughter". Koncert tradycyjnie kończy majestatyczna kompozycja "God Save The Queen", co znamy już ze wspomnianego wyżej "Live Killers", "Live Magic" czy też słynnego występu z Budapesztu

To co zwraca uwagę, to fakt, że Freddie Mercury był zawsze scenicznym zwierzęciem. To było jego kolejne wielkie show. Nienaganny śpiew, doskonały kontakt z publiką - on się już po prostu urodził wielkim frontmanem. Nie gorzej wypadają jego koledzy - May, Deacon i Taylor to wybitni instrumentaliści. Słychać, że wielki sukces komercyjno - artystyczny Queen był kwestią czasu.

Zmęczony nieco tym, co z repertuaru Queen serwują nam rozgłośnie radiowe, czyli przewaĹźnie "Radio Ga Ga", "It's A Kind Of Magic", "The Show Must Go On", rzadziej "We Will Rock You" i "We Are The Champions", z przyjemnością przesłuchałem "Live At The Rainbow". Wydawnictwo doskonale uzupełnia dyskografię zespołu. Ja, jako zdeklarowany fan kwartetu Mercury - Deacon - May - Taylor z niecierpliwością czekam na kolejne tego typu materiały archiwalne.Â