Riverside

Love, Fear And The Time Machine

Mystic Production 2015-09-04
Autor: Maciej Gowździński
Ocena:

Zespół Riverside istnieje już ponad dekadę na rynku muzycznym. Zespół składający się z czterech muzyków : Mariusza Dudy (wokal, gitara basowa i elektryczna), Piotra Grudzińskiego (gitary elektryczne), Piotra Kozieradzkiego (perkusja) oraz Michała Łapaja (instrumenty klawiszowe) zyskał nie tylko w Polsce ale i na świecie, szerokie grono fanów. Wydane w poprzednich latach albumy z muzyką z zakresu rocka i progresywnego zapisały się w historii polskiej muzyki rozrywkowej i były wielokrotnie świetnie oceniane przez krytyków nie tylko u nas w Polsce ale i zagranicą.


Od czasu ostatniego krążka („Shrine Of New Generations Sleves”) minęło już dwa lata. Dwa lata koncertowania oraz komponowania. „Love,Fear and The Time Machine” to najnowszy album tego kwartetu. I powiem szczerze: dawno nie miałem takiego problemu związanego z recenzją. Kapela jest mi szczególnie bliska, ich muzykę słucham i szanuję już od lat. A najnowszy krążek jest po prostu nudny. Ciężko mi to pisać – ale tak jest.


Krążek otwiera utwór „Lost (Why Should I Be Frightened By a Hat?)” I coś jest nie tak. Kawałek ciągnie się niemiłosiernie, zamiast Piotra Kozieradzkiego na bębnach ma się wrażenie, że słyszymy jakiś marny automat perkusyjny. Mariusz nabrał jakiejś dziwnej maniery, która niestety drażni ucho (szczególnie jest to słyszalne w „Under The Pillow”) a fenomenalne solówki Piotra Grudzińskiego gdzieś znikły. Nawet Michał na swoich instrumentach klawiszowych gdzieś gubi tą głębię, którą budował na poprzednich krążkach. Myślałem, że to może wina mojego ucha, dnia, nastroju. Dlatego podchodziłem do tych utworów kilkunastokrotnie – i ciągle było to samo. Usypiałem, męczyłem się. Ciężko jest przejść przez te kawałki mając w pamięci dokonania tego zespołu (chociażby z ostatniego krążka). A taki stan utrzymuje się aż do ósmego utworu („Towards the Blue Horizon”). Od „ósemki” w końcu zaczyna się coś dziać. Całość w końcu brzmi jak dobry Riverside. Kompozycje stają się ciekawe (albo może ciekawsze w porównaniu z poprzednimi utworami) - w szczególności „Towards The Blue Horizon” i „Time Travellers”. Sekcja rytmiczna nareszcie gra jak należy (częste zmiany rytmów, ciekawe przejścia), Mariusz już tak nie „smęci” na wokalu a i gitary jakby lepiej słychać. Szkoda, że zmiana następuje na sam koniec, kiedy jesteśmy już zmęczeni całością. 


Czy album jest zły? MoĹźe nie koniecznie zły. JednakĹźe zespół Riverside nauczył nas, Ĺźe ich muzykę naleĹźy oceniać bardziej surowo. Jakość jaką narzucili nam od czasu pierwszego krążka („Out of Myself”) jest w wielu aspektach nieosiągalna przez inne polskie kapele z pogranicza rocka progresywnego. Dla mnie „Love, Fear and The Time Machine” jest małą wpadką, albo wypadkową na nowej drodze nowego Riverside. Szkoda – bo myślałem, Ĺźe będzie to mĂłj kandydat do płyty tego roku, a jest to kandydat do rozczarowania roku.Â