MGMT

MGMT

Autor: Michał Balcer
Ocena:

„Oracular Spectacular” – pierwszy album MGMT z 2007 roku pozwolił zespołowi zdobyć uznanie szerokiej publiczności, od sympatyków dyskotekowo – radiowych hitów, aż po fanów psychodelicznych klimatów. Drugi, wydany trzy lata później krążek„Congratulations” nie był już adresowany do wszystkich. Chociaż ciężko jednoznacznie stwierdzić czy był lepszy czy gorszy od swego poprzednika, to jedno jest pewne – z nowojorskim duetem pozostali wówczas jedynie wierni fani lubujący się w nieco cięższych utworach. Ci, którzy spodziewali się hitów a la „Kids” i „Electric Feel” musieli być mocno rozczarowani. Naturalna selekcja trwa dalej – minęło kolejne 36 miesięcy i zespół powrócił z premierowym materiałem, który nazwali po prostu„MGMT”. To propozycja dla zdecydowanie najzagorzalszych zwolenników Andrew VanWyngardena i Bena Goldwassera - zwolenników piosenek w stylu „Of Moons, Birds And Monsters” czy też „Siberian Breaks”. 

Im dłuĹźej słucham „MGMT”, tym bardziej jestem przekonany, Ĺźe to w jaki sposĂłb Amerykanie kierują swoją karierą, jest przez nich dokładnie zaplanowane. Po„Oracular Spectacular”, ktĂłre okazało się być duĹźym sukcesem komercyjnym, mogą sobie pozwolić na tworzenie ‘swojej’ muzyki. Nie muszą juĹź za wszelką cenę szukać i zdobywać słuchacza. Teraz po prostu nagrywają to co kochają. Nowy album ma 10 kawałkĂłw. Zaczyna się dość pogodnie od „Alien Days”, ktĂłra przypomina dokonania The Beatles z końca lat 60-tych, kiedy ci nie chcieli juĹź być grzecznymi chłopcami, za ktĂłrymi szaleją brytyjskie (i nie tylko) nastolatki. Tak samo ma się rzecz w przypadku innych dwĂłch utworĂłw („Cool Song No.2” i „Mystery Disease”). Przy tym naleĹźy podkreślić, Ĺźe wszystko to okraszone jest elektroniką spod znaku Air. Następna piosenka na płycie – „Introspection” to mĂłj zdecydowany faworyt. Jest to cover z dorobku Faine Jade, pochodzący sprzed ponad czterech dekad. To najlepiej pokazuje (lub potwierdza) skąd MGMT czerpią dużą część swoich fascynacji. I nie tylko w warstwie stricte brzmieniowej - śpiew Andrew VanWyngardena jest bardzo podobny do tego z oryginalnej wersji. „Your Life Is A Lie” z kolei to według mnie najgorsza odsłona tego albumu. Kakofoniczna zbieranina przypadkowych dĹşwiękĂłw umęczy kaĹźdego. Na szczęście dalej MGMT wracają do patentĂłw z pierwszej odsłony tego wydawnictwa. Uwagę przykuwają zwłaszcza „Astro-Mancy” i „I Love You Too Death” – wysublimowane kompozycje z ledwie słyszalnym, delikatnym wokalem. 

„MGMT” to muzyczna podróż w czasie. Poza wspomnianą już tutaj 'czwórką z Liverpoolu', usłyszymy również inspiracje choćby Pink Floyd, Grateful Dead czy... The Beach Boys („Plenty Of Girls In The Sea”). Osobiście do duetu VanWyngarden – Goldwasser mam dużą słabość. W ciemno biorę wszystko to co stworzą. Jedyna krytyka na jaką umiem się zdobyć w stosunku do nich, to ta powyżej dotycząca„Your Life Is A Lie”. Album przypadł mi do gustu już przy pierwszym odtworzeniu go za pośrednictwem serwisu Deezer.com. Nie będę jednak ukrywał, że chętnie jeszcze posłuchałbym kiedyś dyskotekowych numerów na miarę największych przebojów nowojorczyków. Może na następnej płycie takie znów się pojawią?