Muzyczna fascynacja Black Hawkiem - rozmowa z Jackiem Polakiem z Mr. Pollack

  • 12 May, 2015
  • Krzysztof Zawistowski

Granie bluesa w XXI w. w Polsce to trudne zadanie?

Jacek Polak: Nie jest to łatwe zadanie. Gramy to bez żadnego wyrachowania, z serca. Czujemy to. Dla nas to jest posłannictwo. Czuję, że po prostu się do tego urodziłem. Gram muzykę, którą chcę i nie zastanawiam się nad zyskiem, czy coś na tym zarobię. To jest jak odruch. Naturalne podejście do muzyki. To czy to XXI w., czy XVIII nie ma dla mnie znaczenia. Robię to co kocham i chcę to robić na tyle dobrze, żeby ludzie chcieli tego słuchać. Myślę, że to mi się udaje i żyje z muzyki jak do tej pory. Widocznie nie jest wbrew zasadom fizyki kwantowej, która rządzi światem.

Od wielu lat utrzymujesz się z muzyki?

J.P.: Od zawsze. Skończyłem w tym roku 48 lat, a gram od 12-13 roku życia. 36 lat żyje z muzyki. Z tego mam wszystko, i dom, i studio, i samochód. Widocznie dostałem takie błogosławieństwo. Gdyby nie to to pewnie musiałbym kłaść płytki w Norwegii.

Jak udaje Ci się łączyć życie muzyczne z prywatnym?

J.P.: Nie łączę tego. To jest po prostu życie. Muzyka to moje życie i nie mam innego. Nie wiem, czy to jest życie muzyczne. Zwykłe życie. Robię to, co chcę i muszę robić, przy okazji jeżdżąc po świecie. To jest moje życie i nie mam innego. To jest dla mnie zupełnie naturalne. 

Imponujące. Słysząc tyle utyskiwań na fatalną sytuację twórców, to co mówisz jest dla mnie sporym zaskoczeniem. Gdzie leży tajemnica? 

J.P.: (śmiech) Nie ma tajemnicy. Po prostu, tak się dzieje. U nas jest to zupełnie naturalne. Tak się wszystko układa, jedno łączy się z drugim - ma to sens. Gramy, jeździmy, zarabiamy. Mamy zawsze publiczność i dodatkowy zarobek. Płyty się nagrywa, płyty się sprzedaje. I jakoś to działa. Może inni nie są do tego stworzeni. Strasznie walczą i muszą strasznie się mordować. Może powinni robić coś innego. 

26 lat na scenie z rodzonym bratem. Trudniej gra się z rodziną?

J.P.: O wiele trudniej. Jest to ciągła walka. Nie ma hamulców, gadamy sobie różne rzeczy. Kiedy się coś dzieje stres jest o wiele większy niż z innymi ludźmi. Z drugiej strony jest też zaufanie. Jeśli się pobijemy, pokłócimy to zaraz się godzimy. Jest jakaś energia, gdzieś pod nami, który nas utrzymuje, która wszystko wybacza. Ten medal ma dwie strony.

Byliście ostatnio w trasie w Chinach. Popularny ostatnio kierunek wśród polskich artystów. Jak wyglądają realia grania w Państwie Środka? 

J.P.: Jest to przede wszystkim żywiołowość, empatia. Ci ludzie są tacy, że na koncercie wszyscy idą pod scenę, iPhone’y do góry. Stoją, nagrywają, reagują. Nie tak jak u nas, gdzie siedzi loża szyderców, trochę słucha, trochę stęka. Wszyscy są pod sceną, potem kupują płyty, biorą autografy. Na pewno jest to bardziej „świeże” niż w Polsce. Widać, że to dla nich coś nowego i energia jest bardzo mocna. Z drugiej strony, oni są bardzo zmęczeni tym pitoleniem melodyjek i dużą popularność zdobywa tam ekstremalny metal. My gramy hard rock, jest dużo progresywnych elementów. Szczególnie na nowej płycie, która pewnie ukaże się jeszcze w tym roku. To nie jest ich muzyka. Tam króluje ekstrema. Odreagowują ten wymuskany, „piękny” pop. Trochę tam płyt sprzedaliśmy i na pewno tam wrócimy. 

A frekwencja na koncertach?

J.P.: Podobnie. Nie ma tradycji klubów muzycznych. Czasami ludzie przychodzą, czasami nie. Na festiwalach są tysiące, setki tysięcy ludzi. Graliśmy na takim dużym festiwalu na północy Chin w mieście, które ma 3000 lat. Stare budownictwo, ładne oświetlenie i mnóstwo ludzi. Bardzo fajna sprawa. Wszystko się dopiero rozwija. Myślę, że dopiero za parę lat będzie tam fajny rynek.

Graliście też po drugiej stronie oceanu.

J.P.: Grałem w Stanach jakiś czas, ale raczej w małych klubach. Nie mam takiego obrazu, jak Bon Jovi na stadionach. Gramy w klubach, w których jest podobnie wszędzie. Nie byłem tam już kilka lat, ostatni raz byłem w 2004 roku. Wracamy tam w październiku i zobaczymy, jak to będzie. Płyta „Black Hawk” właśnie się ukazuje w Stanach 29 czerwca. To będzie nowe wyzwanie. 

Album zatytułowany „Black Hawk”, który teraz promujecie, został właśnie wydany ponownie przez Metal Mind Productions. Na tym albumie jest blues i hard rock, ale pojawia się również sporo heavy metalu i Bruce’a Dickinsona.

J.P.: Od dawna jestem fanem Glenna Hughesa, Gary Moore był dla mnie wzorem przez lata, Dickinson oczywiście też, gdy byłem młodszy. Potem ten heavy metalowy „punk” przestał mnie tak cieszyć. Faktycznie inspirowałem się nim w tych utworach. Zaczynam więcej śpiewać niż grać na gitarze. Nie dlatego, że granie na gitarze przestaje mnie bawić. Kiedy śpiewam i mogę jeszcze ten tekst przekazać, to mam większe spektrum, docieram do większej liczby ludzi. Mój wokal ma dobre recenzje, wysłałem płytę do Stanów, do paru gości i porównują mnie właśnie do Hughesa, do Bonamassy. To mnie utwierdza w tym, że to dobry kierunek. Wszystko brzmi tak, jak chcę, żeby brzmiało. Będę dalej nagrywał to, co czuję i śpiewał. 

Wspomniałeś o nowej płycie. 

J.P.: Teraz promujemy jeszcze „Black Hawk” i z tą płytą jedziemy za ocean. Nowa płyta już ma fajne recenzje – wysłaliśmy ją do paru wytwórni i agencji promocyjnych w Stanach. Są pozytywnie nastawieni. Na tym albumie są ciekawe utwory, nietypowe metrum, ciekawe wokale i solówy. Bardzo im się podobała warstwa wokalna, gitarowa i sekcja rytmiczna. Mam nadzieję, że MMP też stanie na wysokości zadania i zrobi jakiś fajny klip następny. Płyta będzie nazywała się „Seven Sources” – „Siedem źródeł”. 

„Black Hawk” to płyta, która jest zbiorem rzeczy, które nagrywaliśmy, trzymaliśmy w szufladach i gdzieś tam się marnowały. „Siedem źródeł” to już konkretna praca nad nowoczesną, bardziej zaawansowaną muzyką, progresywną. Myślę, że to będzie ciekawy strzał.

Dlaczego materiał z „Black Hawk” leżał po przez tyle lat w szufladzie?

J.P.: Nagrywamy płytę, gdy mamy energię i czas. Teraz znowu tworzymy i zbierają się nowe rzeczy. Jak się uzbierają, to znowu będzie z tego płyta. A że nie nagrywam co roku, a co kilka lat, to sporo rzeczy się nazbierało. Stwierdziliśmy, że ten materiał różni się na tyle od „Seven Sources”, że postanowiliśmy tę lżejszą, bardziej hardrockową płytę jako osobny materiał. 

Jak to się stało, że trzech chłopaków z Mielca i Rzeszowa chwyciło za instrumenty i zaczęło grać bluesa?

J.P.: Uczył nas ojciec Justyny Steczkowskiej, śpiewaliśmy w chórze. To zapoczątkowało trend muzyczny w naszym życiu. Muzyka ożyła w nas i zaczęliśmy słuchać, grać muzyka. Ta wrażliwość została nawet, jak na chwilę przeszliśmy na sportową stronę życia – judo, karate, piłka nożna – w wieku 13 lat znowu zaczęliśmy grać i tak zostało. To jest wpisane w nasze geny, przeznaczenie.

Sport. Chodziliście na Stal jedną i drugą - w Mielcu i Rzeszowie?

J.P.: Tak. Byłem nawet trampkarzem w Stali Mielec. I to z sukcesami, bo byłem mistrzem swojej grupy. Miałem talent sportowy, ale muzyka przeważyła. 

Jak wygląda życie w Mielcu po upadku PRL?

J.P.: Faktycznie ta transformacja odcisnęła duże piętno. Zakłady lotnicze, w których pracowało 30 tysięcy ludzi zmieniły się bardzo, gdy zostały zakupione przez Sikorski Aircraft i zaczęły produkować helikoptery amerykańskie. Teraz produkuje się je cyfrowo, pracuje przy tym 3 tys. ludzi. Zaczęła się cała historia od nowa. Nie powiedziałbym, że miasto upadło, ale faktycznie było przez kilka lat mocne przetasowanie. Teraz powstała strefa ekonomiczna, nowe firmy, miasto zostało fajnie odbudowane, uporządkowane, wyładniało.

Czyli Mielec się odradza.

J.P.: Jak najbardziej się odradza. Szkoda, że nasze władze teraz udupiły te Black Hawki. To była duża szansa dla Mielca, całego regionu, Podkarpacia. Widocznie nasze władze są mądrzejsze. 

Widać, że sytuacja miała na Was duży wpływ, skoro zdecydowaliście się płytę nazwać „Black Hawk”.

J.P.: Tak te helikoptery robią wrażenie. To jest naprawdę monumentalny sprzęt. Stykam się z nimi dosyć często, mieszkam blisko lotniska. Udało mi się dotrzeć z płytą do szefa Sikorski Aircraft, który w Mielcu urzęduję. Na tyle mu się spodobała, że sfinansował jej wydanie, teledysk. Sam klip był dosyć kosztowny, tak jak helikoptery biorące udział w tym teledysku. Dzięki nim ta płyta powstała. Potem wszystko przejął Metal Mind, bo okazało się, że spodobała im się ta płyta. Stwierdzili, że mamy to ma potencjał i zainwestowali w nas. Płyta się ukazała w sieci, empikach, w maju będzie w Europie.

„Black Hawk” jest nietypowym połączeniem przemysłu zbrojeniowego z bluesem.

J.P.: To muzyczne podejście do rzeczy, które mnie fascynują. Gdy pierwszy raz zobaczyłem tę maszynę, to od razu pomyślałem, że warto coś napisać, jakoś ją uwiecznić. Trzeba to zobaczyć na żywo. Jak usłyszysz te dwa silniory, które mają po ileś tysięcy koni, to nie ma porównania z żadnym samochodem, samolotem pasażerskim. Zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie, że produkują je w Mielcu, że ludzie, których znam przy tym pracują. Zainspirowało mnie to. Dokleiliśmy do tego płytę. Myślę, że to był niegłupi motyw przewodni. Jest Black Hawk na okładce, jest dźwięk silnika na początku numeru. Nie jest to o lodówkach Polar, tylko o czymś, co mam moc. 

36 lat na scenie i nadal jarasz się tym, co robisz. 

J.P.: (śmiech) Tak jak mówiłem, dla mnie to jest naturalne. Widocznie to jest iskra boża. Nie ma we mnie żadnego konfliktu. Nie kłócę się ze sobą. To jest zgodne z tym, co we mnie siedzi. Może to jest klucz do tego, że nie udaję i robię to co lubię. Może mam jakieś wsparcie kosmiczne, które pomaga mi robić to, co kocham.

Dziękuję bardzo za wywiad i powodzenia.

J.P.: Dzięki i do zobaczenia.  

Muzyczna fascynacja Black Hawkiem - rozmowa z Jackiem Polakiem z Mr. Pollack" data-numposts="5">

Nadchodzące wydarzenia

13 May
GRIMA

Klub Gwarek, Władysława Reymonta 17, 30-072 Kraków

14 May
Juwenalia Krakoskie:Szaran, Hubert., Rów Babicze, Otsochodzi, Guzior

Strefa Plaża AGH, Kraków

Kup bilet
15 May
Juwenalia Krakoskie: Pull The Wire, Wojtek Szumański, Kinny Zimmer, Bracia Figo Fagot, Tribbs

Strefa Plaża AGH, Kraków

Kup bilet