Na drugim brzegu rzeki - Riverside w Poznaniu

  • 28 April, 2017
  • Tomasz Nowak

„Towards The Blue Horizon Tour” miało być dla Riverside katharsis po burzliwym roku 2016. Miało też rozjaśnić widoki na przyszłość formacji. Sobotni koncert w Poznaniu cel pierwszy spełnił stuprocentowo. Kwestia druga pozostaje nadal mocno mglista.

Klub B17 pod trybuną stadionu Lecha powstał niedawno. To ciekawe miejsce o oryginalnej „architekturze wnętrzna”, ale przede wszystkim niezłej akustyce. Dzięki temu koncertów słucha się tam naprawdę przyjemnie.

Na scenie gwiazdę wieczoru poprzedziły dwie formacje. Gdański Sounds Like The End Of The World zaserwował czterdziestominutowy set postrockowych, przestrzennych brzmień. Te instrumentalne dokonania tkwią twardo w ramach gatunku, co niestety ogranicza ich potencjał. W takiej dawce wsłuchanie się w zmiany dynamiki, harmoniczne pochody okraszone solówkami, jest wciąż intrygujące. W większej to jednak muzyka dla pasjonatów gatunku.

Ciekawie zaprezentował się przemontowany Lion Shepherd. Jako jedyny nie pisał się tego wieczora na epitety „neo” czy „post”. Kwartet gra mięsistego rocka, pachnącego progresywnymi zagrywkami. Okupując scenę trochę dłużej od poprzedników (ok. godziny) zaprezentował solidną dawkę mocnych, dynamicznych kawałków, zbudowanych na konkretnych pomysłach.

Pasterze poszukują, ale warto, by na tej drodze postawili czasem na jakiś „skoczny riff”. Tan gdzie takowe przebijają, robi się nie tylko intrygująco, ale i przebojowo. Tym bardziej, że mocną stroną pasterzy jest też wyrazisty wokal Kamila Haidara – poza tym bardzo naturalnego frontmana.

Prezentowane przez Lion Shepherd kawałki pochodziły z dwóch płyt debiutanckiego „Hiraeth” oraz wciąż przedpremierowego „Heat”. Odważne, wyraziste granie bez kompleksów, dające sporo radości kapeli i słuchaczom. Ujarzmiony lew ryczy głośno, z fasonem.

No i w końcu przyszedł czas wyjść nad rzekę. Już nazwisko towarzyszącego Riverside’om gitarzysty – Maćka Mellera – zapowiadało, to co tylko potwierdził Mariusz Duda. To „inne Riveside”.

Kapela nie porwała się na eksperyment w stylu płyty „Eye of the Soundscape”. Kompozycje z tych krążków zabrzmiały tylko z taśmy – na początku i na końcu koncertu. Resztę stworzył set zasadniczo z trzech płyt: „Second Life Syndrome”, „Shrine of New Generation Slaves” i „Love, Fear and the Time Machine”. Swoisty ich „best of” live. W tym gronie specjalną role odgrywały rozpoczynające i kończące występ „Cody” ze „Shrine of New Generation Slaves” oraz dedykowany jako most miedzy przeszłością a przyszłością, otwierający bisy „Towards the Blue Horizon” („Love, Fear and the Time Machine”)

Taki dobór repertuaru nie był oczywisty, ale na pewno podniósł spójność całego show. I to nie tylko z uwagi na „zaciężnego” wioślarza. Już na wstępie trasy zespół przedstawił go jako rodzaj „umowy” z wiernymi fanami, dedykowaną im nowość, element nowego oblicza zespołu. A jak pokazują statystyki dotychczasowych występów, wiernych fanów Riverside dorobił się niemało.

Z drugiej strony, niby stojący na uboczu, będący wciąż jedynie „gościem koncertowym”, Meller bardzo poważnie zmienia oblicze grupy. Gra nie tak ostro, zdecydowanie bardziej plastycznie. Ogólnie z brzmienia Riverów zeszło trochę pary, stępił się pazur, przybyło za to warstw, bogactwa brzmienia.

Meller nie jest jednak stałym członkiem grupy i nie ma pewności, że to co usłyszeliśmy w B17, to kierunek, w którym Riverside podąży. Na rozstrzygnięcie tej kwestii przyjdzie zaczekać do kolejnego krążka studyjnego. Jednak nawet w tej tymczasowej konfiguracji Riversi to wciąż potęga, z która spotkać się live jest zdecydowanie warto!

Na drugim brzegu rzeki - Riverside w Poznaniu" data-numposts="5">

Nadchodzące wydarzenia