Napalm Death w Warszawie, czyli jazda bez trzymanki w przyspieszonym tempie.

  • 21 February, 2025
  • Polarblazma

Spóźniłam się kilka minut, a że pierwszym z trzech supportujących zespołów był przedstawiciel sceny grindcore, spodziewałam się, że ominie mnie spokojnie dobre parę kawałków. Naprawdę dużo musieli już zagrać, skoro dobrnęli aż do Abby — to właśnie rytmiczny seventiesowy pop był pierwszym, co usłyszałam po wejściu we wtorkowy wieczór do warszawskiej Progresji. Zanim wbiegłam w tłum, zdążyłam jeszcze w pośpiechu na moment zanurkować do plecaka po aparat, kiedy ze sceny rozległ się masywny breakdown, jakby ktoś starym dobrym Szwedom raptem odciął głowę, i rozpoczęła się jazda bez trzymanki - galopujący hardcore Amerykanów z Brat i goniąca go lawina gruzu z gwoździami w postaci głosu nieokiełznanej Liz Selfish, która dodatkowo udowodniła, że wymyślna scenografia i oświetlenie są czasami zupełnie zbędne, a atrakcyjności koncertowi można równie dobrze dodać cheerleaderskim perfo odskakanym miedzy rozstawionymi na scenie instrumentami. Pod sceną zaczynało się gotować, a nie było jeszcze nawet dziewiętnastej. 

Drudzy zagrali, choć może wypadałoby powiedzieć: roznieśli czasoprzestrzeń w drobny mak, Full Of Hell. Od pierwszych sekund siarczysty scream Dylana Walkera mieszał w moshpicie z takim impetem, że żeby nie sparzyć się od tego wrzenia, trzeba było po prostu odejść prawie że pod ścianę. Momentami co prawda zwalniali, ale zmiana tempa nie wpływała na kosmiczny ciężar brzmienia ani trochę. Dodatkowo piorunujące wrażenie robiła jego niewymuszona prezencja równego ziomka i osobiste komentarze wplatane miedzy utwory, jak gdyby fakt, że brzmi, jakby gryzł gwoździe i płonął w środku, nie był niczym niezwykłym. Słyszałam głosy, że w porównaniu z Full Of Hell, gwiazda wieczoru to jak rurki z kremem. Ciarki, które wywołuje samo wspomnienie brzmienia tego koncertu nie pozwalają mi się nie zgodzić.

Tego wieczoru przyszedł jednak moment na złapanie oddechu i jakkolwiek odciążenie zdecydowanie nie należy do domeny Crowbar - bądź co bądź heavy metalowców - to w porównaniu z dotychczasowym huraganem przyspieszonym tempie, w trakcie trzeciego supportu można było trochę uspokoić tętno. Następna godzina upłynęła w gęstwinie przesterowanych, doomowych riffów i co prawda nie dało się nie zauważyć, że poziom energii pod sceną nieco siadł, to dla tych, którzy lubią, jak współczesny sludge kopie ich po głowach, pozostało za to sporo przestrzeni, żeby zanurzyć się w dźwiękach, które sięgają korzeni gatunku. Mnie w tym momencie spowolnienia naszło na wzruszającą refleksję demograficzną pod hasłem klasyka ponad podziałami i zauważenie, że na Napalmów ściągnęli starzy, młodzi, średni, rodziny z dziećmi, normalsi, goci, towarzystwa queerowe, alternatywne i core’owe, przypakowani panowie i jak okiem siegnąć, niemal wszyscy na czarno. 

Rozgrzewka skończona, przyszła pora na gwóźdź do trumny tego szaleńczego pędu. Ja ostatnio Napalm Death widziałam, jak grali na londyńskim Desertfeście, dobrą dekadę temu, a wcześniej jeszcze w amfiteatrze mojego rodzinnego miasta, wspomnienie czego wydaje mi się do dzisiaj co najmniej abstrakcyjne (co robili giganci grindu w małej pomorskiej miejscowości? Wciąż nie wiem, ale kłaniam się w pas komukolwiek, kto się o to postarał). Te dwa koncerty zrobiły na mnie nieziemskie wrażenie i mimo dyskusyjnej jakości nagłośnienia, warszawski wbił mnie w ziemię podobnie mocno. Brytyjczycy zaserwowali solidny przekrój twórczości z elegancką reprezentacją punkowych staroci ze Scum i trzesącymi podłogą, sufitem i wszystkimi pomiędzy numerami z Throes of Joy. Pod sceną znowu wrzało, kipiący energią i sprintujący po scenie Barney Greenway dotrzymywał krokami tempa rozpedzonym werblom i w takiej atmosferze w mgnieniu oka Napalm Death zagrali ponad dwadzieścia kawałków. Czy oni się w ogóle starzeją? Z tego, co zaobserwowałam na przestrzeni kilkunastu lat, wynikałoby, że najwyraźniej nie. 


Do "przewijania" zdjęć należy używać znaczników w dolnej części ramki (telefon, komputer) lub strzałek (komputer).


Napalm Death w Warszawie, czyli jazda bez trzymanki w przyspieszonym tempie." data-numposts="5">

Nadchodzące wydarzenia