Pierwsza edycja Power Festiwal juĹź za nami.

  • 08 June, 2016
  • Piotr Sagański

Za nami pierwsza edycja imprezy Power Festiwal, która to miała miejsce w łódzkiej Atlas Arenie. Line-up festiwalu wyglądał bardzo przyzwoicie – z polskich zespołów zameldowali się Scream Maker oraz Chassis, natomiast zagraniczne gwiazdy reprezentowane byłe przez Sixx:A.M, Megadeth oraz ekipę Korn.

Na pierwszy ogień poszedł warszawski Scream Maker. Cóż, trzeba przyznać, że jeśli chodzi o liczbę koncertów zagranych jako support to chyba nie mają sobie równych. Dla mnie umieszczanie chłopaków wszędzie, gdzie się da to już przesada. Występ średni, na niepełnym nagłośnieniu, wokal bardzo męczący, repertuar bardzo kopiujący Iron Maiden. Wysłuchałem, zdania nie zmieniłem, nie moja bajka.

Po krótkiej przerwie na scenie pojawiła się ekipa z Chassis. Kolejny polski zespół, który szczególnie do mnie nie przemawia a na dodatek momentami kopiują wręcz styl Korna – i to nie tylko moja opinia. Chłopaki pograli, pokrzyczeli, koniec. Czas na pierwszego gościa zagranicznego.

Sixx:A.M, czyli Nikki Sixx, Dj Ashba i James Michael, czyli ex. Motley Crue, ex. Guns n roses dla których był to pierwszy koncert w Polsce, zostali przyjęci bardzo ciepło przez niestety niezbyt liczną publiczność – hala mocno świeciła pustkami, ale zespół zupełnie się tym nie przejął i zagrał dobry show. Można było usłyszeć takie hity jak „Rise”, „Stars” oraz „Life Is Beautiful”. Nikki zapowiedział ze sceny wydanie nowego albumu jeszcze w tym roku.

Hala Łódzkiej Areny zaczęła się stopniowo zapełniać, choć do wyprzedania baaardzo daleka droga, chwilę przed koncertem Megadeth. Byłem na kilkunastu koncertach tej grupy i zawsze zostawał jakiś niedosyt, zawsze coś nie pasowało, zresztą z tym zespołem tak już jest i bardzo dużo zależy od dobrego humoru Dave'a. Koncert o tyle ciekawy, że po dość sporym przegrupowaniu w szeregach zespołu. Na perkusji Chris Adler w miejsce Shawna Drovera oraz Kiko Loureiro zamiast Chrisa Brodericka. Warto przypomnieć, że to już kolejna zmiana na tych miejscach. Zaczęli bardzo mocno od genialnego „Hangar 18” który już po krótkim czasie pokazał, że zespół po zmianach prezentuje się bardzo dobrze. Genialne nagłośnienie, mocne, tłuste gitary niesamowita głębia i power. Pojedynek gitarowy w tym utworze pomiędzy Mustainem z Loureiro wyśmienity, myślę, że Dave zrobił bardzo dobry wybór wybierając do współpracy Brazylijczyka. Cieszyć mogło to, że zespół zagrał aż pięć utworów z nowej płyty „Dystopia”, a mogli się trzymać „festiwalowej” tradycji i zagrać tylko set z cyklu „The Best Of”. Nowe numery przemieszane z takimi klasykami jak „Trust”, „Syphony of Destruction” czy Sweating Bullets” brzmiały bardzo dobrze – szybkie techniczne kawałki. Warto wspomnieć, że tego dnia Dave śpiewał, tak tak, Dave śpiewał i nawet dało się go zrozumieć. Forma wokalna była naprawdę bardzo dobra. 1,5h set zakończyli klasykiem „Holy Wars... The Punishment Due”, który tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że w szeregach grupy dzieje się dobrze – to co panowie Dave i Kiko wyczyniali na gitarach naprawdę trudno opisać . Jeśli chodzi o nowego perkusistę to na pewno jego „oszczędna” wizualnie gra nie przekłada się na to co tak naprawdę gra a gra bardzo dobrze i nie można mieć do niego chyba żadnych zastrzeżeń. Podsumowując – był to najlepszy koncert Megadeth na jakim byłem.

Przyszedł czas na headlinera Power Festiwalu czyli grupę Korn. Nie jestem do końca przekonany czy takie ustawienie było korzystne – po koncercie Megadeth wiele osób po prostu opuściło halę i ponownie zrobiło się pusto – w tym momencie zareagował organizator i trochę uratował sytuację wpuszczając ludzi zgromadzonych na trybunach na płytę hali oraz do Golden Circle pod samą sceną. To poprawiło trochę optycznie sytuację w arenie i można było spokojnie skupić się na występie Jonathana i jego kolegów. Korn w swojej historii miał wzloty i upadki, pierwsze albumy to czysta klasyka a zboczenie z kursu w stronę nurtu dubstep niekoniecznie przysporzyło grupie dodatkowych fanów. Na łódzkim koncercie, jak na festiwal przystało usłyszeliśmy całą przekrojówkę ich muzycznego dorobku. Na początek energetyczne „Right Now” z albumu „Take a Look in to the Mirror”, chwilę później powrót do korzeni czyli „Falling Away From Me” z kultowego już albumu „Issues” z 1999 roku. Przez cały czas zespół brzmiał mocno i soczyście a wszystkie utwory były zagrane jakby nieco „niżej” przez co zyskiwały dodatkową moc. Jonathan szalał na scenie niczym szaman, chyba pobierał lekcję od Romana Kostrzewskiego, bardzo mocno i energicznie zachowywał się na scenie. Nie zabrakło również coveru Pink Floyd „Another Brick in The Wall” który zabrzmiał wyjątkowo dobrze, o dziwo, ponieważ jestem zdania, że pewnych rzeczy się nie rusza. Nie zabrakło również „Blind” podczas którego starą zagrywką zespołu jest sprawienie, że wszyscy na płycie hali z pozycji siedzącej skaczą do góry. Koncert zakończyli utowerm „Freak of The Leash” i tyle. Było to występ poprawny ale bez rewelacji takich jak chociażby podczas wcześniejszego koncertu Megadeth, ale fakt faktem różnica gatunkowa robi swoje.

Cały festiwal trzeba zaliczyć raczej do udanych, aczkolwiek wydaje mi się, że Atlas Arena była po prostu za duża na taki festiwal, hala warszawskiego Torwaru w zupełności by wystarczyła, dodatkowo środek tygodnia też nie sprzyjał. Mimo tego kibicuję kolejnej edycji, o ile taka będzie a mam nadzieję, że tak się stanie.

Pierwsza edycja Power Festiwal juĹź za nami." data-numposts="5">

Nadchodzące wydarzenia