The Alan Parsons Project

Playlist: The Best of The Alan Parsons Project

Sony Music Polska 2015-01-13
Autor: Michał Balcer

Nie będzie chyba zbędnej przesady w stwierdzeniu, że The Alan Parsons Project to najbardziej perfekcyjny zespół w historii muzyki. Wszak liderem tej grupy jest Alan Parsons - najwybitniejszy w historii inżynier dźwięku, a do tego muzyk, producent, tekściarz - no człowiek - orkiestra, bez którego pracy nie rozkoszowalibyśmy się ani "The Dark Side Of The Moon", ani "Abbey Road" czy też pojedynczymi kawałkami - na przykład przepiękną kompozycją "Year Of The Cat" Ala Stewarta. 

Historię tej niezwykłej kapeli można poznać pokrótce dzięki składance "Playlist: The Best of The Alan Parsons Project". Jest to wydawnictwo niezwykle odważne w swej objętości i stanowczo zbyt krótkie - jak bowiem oddać fenomenalną, wręcz wizjonerską twórczość formacji w zaledwie 15 numerach? Dlaczego zabrakło tutaj choćby "I Robot", "Lucifera", "Mammagamma", nie mówiąc już o genialnej kompozycji ku czci Antonio Gaudiego - "La Sagrada Familia"? Oczywiście "Playlist" nie jest płytą złą - zawiera same dobre i bardzo dobre utwory. Tyle, że jest niekompletna i pozostawia niedosyt. 

Wśród piosenek, które twórcy tego krążka nań wybrali, znajdziemy między innymi dwa wielkie przeboje Alana Parsonsa i jego muzyków - "Eye In The Sky" i "Don't Answer Me". Fani koszykówki zapewne będą jeszcze kojarzyć instrumentalny kawałek "Sirius", przy którym na boiskach NBA zwykli pojawiać się grający w Chicago Bulls zawodnicy. A propos takich numerów, to szkoda, że zabrakło tutaj miejsca dla wspomnianego wyżej "Mammagamma", który z kolei był ilustracją muzyczną dla tabeli naszej piłkarskiej ekstraklasy w wiadomościach sportowych TVP1 w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Ponadto mamy jeszcze kilka ballad: "Don't Let It Show", "Time" czy też stricte progrockowe utwory: "You Don't Believe", "Stereotomy" i "I Wouldn't Want To Be Like You". The Alan Parsons Project w bardzo małej pigułce. Wręcz niegodnej zespołu o takim dorobku. 

Mam nadzieję jednak, Ĺźe dla kaĹźdego, kto jeszcze nie zna ich twĂłrczości, będzie to zaledwie miły wstęp do tego, aby się z nią szerzej zapoznać. JeĹźeli od razu nie chcemy robić przeskoku na albumy studyjne, to polecam "The Definitive Collection" z 1997 roku. O ile 'debeściak' moĹźe oddać fenomen The Alan Parsons Project (naleĹźy wiedzieć, Ĺźe kaĹźda ich płyta to koncept album i trudno jest z takiego materiału utworzyć kompilację), to akurat ta płyta doskonale to robi. W przeciwieństwie do "Playlist", ktĂłrą ze względu na ogromny szacunek dla Alana Parsonsa, pozostawię bez oceny.Â