Nie bÄdzie chyba zbÄdnej przesady w stwierdzeniu, Ĺźe The Alan Parsons Project to najbardziej perfekcyjny zespóŠw historii muzyki. Wszak liderem tej grupy jest Alan Parsons - najwybitniejszy w historii inĹźynier dĹşwiÄku, a do tego muzyk, producent, tekĹciarz - no czĹowiek - orkiestra, bez ktĂłrego pracy nie rozkoszowalibyĹmy siÄ ani "The Dark Side Of The Moon", ani "Abbey Road" czy teĹź pojedynczymi kawaĹkami - na przykĹad przepiÄknÄ kompozycjÄ "Year Of The Cat" Ala Stewarta.Â
HistoriÄ tej niezwykĹej kapeli moĹźna poznaÄ pokrĂłtce dziÄki skĹadance "Playlist: The Best of The Alan Parsons Project". Jest to wydawnictwo niezwykle odwaĹźne w swej objÄtoĹci i stanowczo zbyt krĂłtkie - jak bowiem oddaÄ fenomenalnÄ , wrÄcz wizjonerskÄ twĂłrczoĹÄ formacji w zaledwie 15 numerach? Dlaczego zabrakĹo tutaj choÄby "I Robot", "Lucifera", "Mammagamma", nie mĂłwiÄ c juĹź o genialnej kompozycji ku czci Antonio Gaudiego - "La Sagrada Familia"? OczywiĹcie "Playlist" nie jest pĹytÄ zĹÄ - zawiera same dobre i bardzo dobre utwory. Tyle, Ĺźe jest niekompletna i pozostawia niedosyt.Â
WĹrĂłd piosenek, ktĂłre twĂłrcy tego krÄ Ĺźka naĹ wybrali, znajdziemy miÄdzy innymi dwa wielkie przeboje Alana Parsonsa i jego muzykĂłw - "Eye In The Sky" i "Don't Answer Me". Fani koszykĂłwki zapewne bÄdÄ jeszcze kojarzyÄ instrumentalny kawaĹek "Sirius", przy ktĂłrym na boiskach NBA zwykli pojawiaÄ siÄ grajÄ cy w Chicago Bulls zawodnicy. A propos takich numerĂłw, to szkoda, Ĺźe zabrakĹo tutaj miejsca dla wspomnianego wyĹźej "Mammagamma", ktĂłry z kolei byĹ ilustracjÄ muzycznÄ dla tabeli naszej piĹkarskiej ekstraklasy w wiadomoĹciach sportowych TVP1 w latach dziewiÄÄdziesiÄ tych ubiegĹego wieku. Ponadto mamy jeszcze kilka ballad: "Don't Let It Show", "Time" czy teĹź stricte progrockowe utwory: "You Don't Believe", "Stereotomy" i "I Wouldn't Want To Be Like You". The Alan Parsons Project w bardzo maĹej piguĹce. WrÄcz niegodnej zespoĹu o takim dorobku.Â
Mam nadziejÄ jednak, Ĺźe dla kaĹźdego, kto jeszcze nie zna ich twĂłrczoĹci, bÄdzie to zaledwie miĹy wstÄp do tego, aby siÄ z niÄ szerzej zapoznaÄ. JeĹźeli od razu nie chcemy robiÄ przeskoku na albumy studyjne, to polecam "The Definitive Collection" z 1997 roku. O ile 'debeĹciak' moĹźe oddaÄ fenomen The Alan Parsons Project (naleĹźy wiedzieÄ, Ĺźe kaĹźda ich pĹyta to koncept album i trudno jest z takiego materiaĹu utworzyÄ kompilacjÄ), to akurat ta pĹyta doskonale to robi. W przeciwieĹstwie do "Playlist", ktĂłrÄ ze wzglÄdu na ogromny szacunek dla Alana Parsonsa, pozostawiÄ bez oceny.Â