Muzyka z duszÄ
Dobry funk z soulem i bluesem zawsze siÄ zejdÄ
. Nawet gdy efektem jest pĹyta zdumiewajÄ
co âniedzisiejszaâ. âPower of Peaceâ to bowiem krÄ
Ĺźek zupeĹnie pozbawiony efekciarskich sztuczek producentĂłw. PeĹno na nim natomiast tÄtniÄ
cego Ĺźyciem feelingu. DziĹ takich kawaĹkĂłw szukaÄ ze ĹwieczkÄ
, wiÄc rodzina Isley do spĂłĹki z Carlosem SantanÄ
i Cindy Blackman wziÄli na warsztat zestaw trzynastu klasykĂłw. Nie odgrzewajÄ
ich jedynie, ale aranĹźujÄ
na nowo, dodajÄ
c tÄĹźyzny brzmieniu. W efekcie piosenki te, zachowujÄ
c ĹwieĹźoĹÄ, tchnÄ
wciÄ
Ĺź duchem czasĂłw, w ktĂłrych siÄ rodziĹy.
NiektĂłre fragmenty tej pĹyty muszÄ
wrÄcz zaskakiwaÄ, jak choÄby jedwabiĹcie zwiewna wersja âGod Bless the Childâ Billie Holiday. Wbrew oryginaĹowi tutaj, po energetycznym poczÄ
tku albumu, stanowi ona pierwszy wolniejszy fragment. Wiekowy juĹź przecieĹź wokal Ronalda Isleyâa zbliĹźa siÄ w nim najbardziej do funkowo-soulowego stylu uprawianego przez wspĂłĹczesne gwiazdy pop.
Ale okruchy wspĂłĹczesnoĹci znaleĹşÄ moĹźna wszÄdzie. Ot, choÄby w wyostrzonym gitarÄ
Santany, zdecydowanie ciÄĹźszym od oryginaĹu Wondera, rockowym ujÄciu âHigher Groundâ, gdzie w finale pojawia siÄ nadto wyrapowana âlitaniaâ gwiazd NBA. Moc znacznie wiÄkszÄ
od pierwowzoru przejawia teĹź âTotal Destruction To Your Mindâ. Zadziorny pazur, ktĂłrego nie daje miÄkki gĹos, dorzuca ponownie miÄsisty dĹşwiÄk strun.
To wĹaĹnie wokal i gitara stanowiÄ
gĹĂłwne spoiwo tej pĹyty, bÄdÄ
cej w rzeczywistoĹci totalnÄ
mieszankÄ stylĂłw. Jej esencjÄ
jest brawurowa wersja âGypsy Womanâ Curtisa Mayfielda wyhamowana do tempa reggae. Zderzenie z pozornie podobnym, bo rĂłwnie lirycznym âLet the Rain Fall On Meâ, stanowi gatunkowy wstrzÄ
s. Standard Leona Thomasa, mocno rozkoĹysany na gĹÄbinach gĹosu Isleya, unosi siÄ w kompletnie innym, swingowym wszechĹwiecie.
FinaĹowe âLet There Be Peace on Earthâ wyzute zostaĹo z gospelowej otoczki oryginaĹu. jednak nie znaczy to, Ĺźe gospel na pĹycie zabrakĹo! âLove, Peace, Happinessâ, jakĹźe róşne od psychodelicznej wersji The Chambers Brothers, to kolejny aranĹź przynoszÄ
cy niemaĹe zaskoczenie.
UĹźyty w opisie albumu epitet âeklektycznyâ trafia w punkt. MnogoĹÄ napotykanych tu rytmĂłw prawdziwie zadziwia. Co ciekawsze, jako caĹoĹÄ krÄ
Ĺźek ten stanowi skarbnicÄ Ĺźywych dĹşwiÄkĂłw, ktĂłre pozwalajÄ
namacalnie przekonaÄ siÄ o róşnicach miÄdzy muzykÄ
âgranÄ
â a âprodukowanÄ
â. Cenne, bo poza jazzem, to coraz wiÄksza rzadkoĹÄ.
âPower of Peaceâ nie wytyczy pewnie trendu wstecznego. Ale bÄdzie kamyczkiem, ktĂłry musi uwieraÄ tych, dla ktĂłrych tworzenie muzyki polega wyĹÄ
cznie na krÄceniu pokrÄtĹami. Wszystkie te kawaĹki naleĹźaĹy onegdaj do znanych i lubianych. Przybrane w odĹwieĹźone szaty dowodzÄ
, Ĺźe dobrze jest odkurzyÄ muzykÄ, ktĂłra ma ducha. A nawet duchĂłw wiele. NiektĂłre wiecznie Ĺźywe!