RAWA BLUES 2025 – relacja z festiwalu
- 15 October, 2025
- Tekst, zdjęcia: Sobiesław Pawlikowski / Ada & Sobiesław Pawlikowscy Photography
Po raz kolejny Spodek rozbrzmiał dźwiękami zakorzenionymi w tradycji bluesowej. Od ponad 40 lat w Katowicach odbywa się wymyślona i organizowana przez Irka Dudka RAWA BLUES FESTIVAL – początkowo cykl amatorskich sesji bluesowych odbywających się w mniej lub bardziej przypadkowych miejscach, dziś dostojna impreza chwaląca się tytułem największego festiwalu bluesowego na świecie odbywającego się w przestrzeni zamkniętej.
Pomimo tego, że coraz więcej w Polsce odbywa się festiwali związanych z muzyką bluesową, Rawa pozostaje najważniejszym i najbardziej prestiżowym z nich. Bywam na nim od ponad 30 lat, niestety nie co roku, ale każdy wyjazd do Katowic na tą imprezę pozostaje w pamięci. Tak będzie i tym razem biorąc pod uwagę artystów, których zaproszono do udziału w koncertach.
Od rana na małej scenie w kuluarach toczyły się boje w konkursie amatorskich kapel. Tą część imprezy prowadził Marek Jakubowski, a przed publicznością zaprezentowały się: Caroline & The Lucky Ones, Koher, Krem, Rusty Pine oraz Vibe Brothers Band. Niestety nie było mi dane przyglądać się tym zmaganiom, więc ufam jurorom, którzy najwyżej ocenili występ rybnickiej grupy Koher, kwalifikując ją do zagrania na głównej scenie w Spodku. Rozbudowany skład, świetni muzycy, trzyosobowy chórek, świetna sekcja i Jacek Szuła na harmonijce – to musiało się udać. Mocną mieszanką heavy bluesa z rockiem, psychodelią i scenicznym szaleństwem uraczył nas zabrzański zespół Stonage Full Of Sun. Publiczność porwała energetyczna wokalistka Nicolle Býma. Zagrała również grupa Coffee Experiment z dwiema wokalistkami wspartymi akompaniamentem wyśmienitych muzyków, niemniej tu trochę za mało „bluesa w bluesie” jak dla mnie. Z jednej strony fajnie, że formuła festiwalu rozszerza się na band nieomal popowy, funkujący, ale jednak na ich miejscu szykując się do występu na głównej scenie Rawy przygotowałbym raczej coś z repertuaru Blues Brothers niż wybierał cover znakomitego skądinąd „Deszczu w Cisnej” z repertuaru Krystyny Prońko. Do korzennych klimatów z kolei nawiązał występujący solo z gitarą L.R Phoenix. Rzekomo, wnioskując z zapowiedzi Jana Chojnackiego zwyczajowo zapewniającego konferansjerkę na głównej scenie Rawy, gość z Finlandii był niedysponowany i chory, a jak ryknął… To wypełnił brzmieniem swojego śpiewu Spodek tak, że w zasadzie nie potrzebował pomocy systemu nagłaśniającego. Strach pomyśleć, co by to się wydarzyło, gdyby ten śpiewak zagrał dla nas w pełni sił witalnych! Dla wielu bluesfanów to był jeden z najważniejszych momentów wieczoru. No i jeszcze zanim na scenę wyszli artyści zapowiadani na plakacie festiwalu większą czcionką, zagrali weterani ze Szczecina – kwartet Free Blues Band, grupa, która może poszczycić się rekordową ilością wizyt na festiwalu, prowadzona od 1979 roku przez śpiewającego gitarzystę Andrzeja Malcherka i jego żonę Agnieszkę obsługującą organy Hammonda. Zaśpiewał także jeden z bardziej charakterystycznych śpiewaków bluesowych w Polsce, również częsty gość Rawy – Adam Kulisz. Tego wieczoru ze swoim Blues Session, w składzie którego znaleźli się między innymi czołowy polski harmonijkarz Michał Kielak i znakomity pianista Adam Lomania.
No i przejdźmy do headlinerów. Tradycją Rawy jest występ organizatora i dyrektora artystycznego festiwalu, Irka Dudka. Widziałem go tu chyba we wszystkich możliwych wcieleniach łącznie z Shakin’ Dudi, w tym roku Dudek osiągnął minimalizm absolutny – pojawił się na scenie wyłącznie z harmonijką ustną, bez gitary i jakiegokolwiek innego akompaniamentu. I dał radę!
Dla mnie głównym magnesem powodującym chęć uczestnictwa w festiwalu był Tommy Castro. Weteran teksańskiego bluesa wyszedł na scenę w towarzystwie swoich wyśmienitych Painkillers ciepło zapowiedziany przez Chojnackiego, i od razu było można poczuć moc. Wyśmienite brzmienie, pewność siebie, show, radość grania, wirtuozeria, luz… Castro to facet, który się nie nudzi, bo nie boi się czerpać z różnych zakątków amerykańskiej tradycji muzycznej. Tu oczywiście przygotował set raczej bluesowy i sprawdziło się to znakomicie. Kapitalny występ.
Shemekia Copeland wróciła na katowicką scenę po kilku latach, miałem przyjemność podziwiać również jej poprzedni występ w Spodku, a była wtedy w ciąży. Dziś towarzyszył jej przystojny syn, którego zaprosiła na scenę i zaprezentowała publice z dumą, ale przede wszystkim towarzyszył jej fenomenalny zespół. Trzech gitarzystów, perfekcyjna sekcja i absolutnie mocarny, nie biorący jeńców głos Shemekii. I ta pewność siebie, której często brakuje polskim wykonawcom muzyki około bluesowej. Rozkosz dla oczu i uszu.
No i na koniec najbardziej malownicza postać, również nie pierwszy raz goszcząca na katowickiej scenie – Eric Sardinas. Gość który w swym scenicznym anturażu mógłby śmiało występować w kolejnej ekranizacji Piratów z Karaibów wystąpił w klasycznym blues rockowym trio i tu też była jazda bez trzymanki. Sceniczne szaleństwo lidera trzymane w ryzach przez znakomitą sekcję z rozkosznym Jasonem Langley na basie – to było znakomite zwieńczenie bluesowego maratonu, jaki odbył się w katowickim Spodku 11 października 2025.
Ta edycja Rawy na pewno pozostanie w pamięci bluesfanów, a poprzeczka jest postawiona wysoko, wszak na tym festiwalu w jego ponad 40-letniej historii miało miejsce wiele cudownych zdarzeń muzycznych. Jako „Rawowy” weteran doceniam, że od pewnego czasu na Rawie nie jest sprzedawane piwo, co skutkuje dużo zdrowszą i bardziej estetyczną atmosferą. Bardzo szybko zleciał mi ten dzień w Katowicach, aż by się chciało wrócić do czasów, gdy Rawa trwała dwa dni. Tymczasem prezentujemy galerię z tegorocznych koncertów Rawy i czekamy na informację kogo organizatorzy zaproszą do udziału w Rawie Blues 2026.