KMFDM

Rocks Milestones Reloaded

Mystic Production 2016-09-09
Autor: Grzegorz Furlaga
Ocena:

KMFDM to prawdziwi protoplaści industrialnego rocka/metalu. Pomimo wielkiego dorobku i zasługi dla sceny, najbardziej jest znany…z przedstawienia szerszej publiczności zespołu Rammstein w połowie lat 90-tych (wspólna trasa koncertowa po Europie i Stanach Zjednoczonych). Od tamtych czasów przez zespół przewinęło się groni różnych muzyków, a trzon stanowi małżeństwo Saschy Konietzko oraz Lucii Cifarelli. 

33 lata na scenie, a zespół jest wciąż aktywny koncertowo oraz wydawniczo. Troszkę kanciasty jubileusz, to powód na opublikowanie płyty – składanki.
W 2016 roku na nasze ręce ląduje album Rocks – retrospektywny przegląd wybrany duet dowodzących – zaserwowany w nieco odświeżonych wersjach (nie lubię słowa remix...). Brakuje tych najważniejszych: Juke Joint Jezabel oraz Megalomaniac.

Z drugiej strony – tak opasły dorobek może przeszkadzać, a to co zawojowało listy przebojów – nie zawsze dobrze się kojarzy zespołowi. Wróćmy do zawartości płyty.
Całość rozpoczyna utwór Kunst, którego tekst składa się z tytułów najbardziej znanych utworów (podobnie jak Ramm4 – Ramstein…). Prym wiodą nowe wersje utworów serwowane przez pana Konietzko: “Professional Killer” – bardzo mroczny, ale z tanecznym zacięciem, piorunująco-miażdzący „WWIII”. Spory dystans do własnej twórczości prezentuje “(Still) Sucks” – zgrabne uchwycenie ducha przeszłości, ze świeżym podejściem. „Light” to z kolei przeróbka w wykonaniu perkusisty zespołu - Andy Selway`a, czyniąc z niego bardzo rytmiczne wcielenie, które wraz z kilkoma nowymi wstawkami wokalnymi tworzy piękny pomost pomiędzy starym i nowym –pewność, że zajda się puryści którym podmiana oryginalnych partii się nie spodoba, ale fani powinni docenić starania, aby tchnąć w klasykę nowe życie.
Podobnie, choć nie jest technicznie remix, wersja "A Drug Against War",  prezentowane na „Rocks” to wiernie oddany oryginał, ale nagrany w koncertowym składzie – wiernie oddaje energię, jaką zespół prezentuje na żywo i najważniejsze – solówka  Juliana Hodgson`a.

Nie wiem, czy jest sens opisywać każdy z kolejnych utworów – wspólnym mianownikiem jest taneczny potencjał i świeże podejście do tematu, jakim jest połączenie tanecznej rytmiki, z gitarowym łojeniem. I co najważniejsze – takie granie, choć dość wtórne – nie nudzi.
Jak na materiał przekrojowy – z racji na „nowe szaty króla”, można potraktować niczym  zupełnie nowy materiał -  płyta jest bardzo równa, nie ma mowy o słabych momentach. Muzycznie jest to charakterystyczny elektro industrial, z jakiego znany jest zespół.
Dla fanów to wydawnictwo może być ciężkim wyborem – niby udoskonalone klasyki z katalogu (czyli nowa płyta), a z drugiej strony argument do wyciągania kasy z naszych kieszeni. Wybór dla wiernych słuchaczy, który swoją zawartością niczego nie wnosi.