Laura Mvula

The Dreaming Room

Sony Music Polska 2016-06-15
Autor: Karolina Prusiel
Ocena:

Laura Mvula, a właściwie Laura Douglas, wydała w czerwcu swój drugi studyjny album „The dreaming room”. Artystka pochodząca z Birmingham czerpie z popu, soulu, R&B, jazzu, indie i folku. Jej debiutancki album „Sing to the moon”, wydany w 2013 roku, pokrył się złotem. Mvula zdobyła także nominację do BRIT Awards. Debiut artystki promował singiel „Green Garden”, opowiadający o jej rodzinnym mieście. Nazwisko wokalistki znalazło się na 9. miejscu UK Album Charts w 2013 roku oraz na US Billboard 200. Mvula zdobyła także statuetkę MOBO Awards. Rok później „Sing to the moon” doczekał się również reedycji z towarzyszeniem orkiestry: „Laura Mvula with Metropole Orkest conducted by Jules Buckley at Abbey Road Studios”. Tegoroczny „The Dreaming Room” promuje singiel „Overcome”, nagrany przez Brytyjkę wraz z Nilem Rodgersem. Krążek wydała wytwórnia RCA Records.

Dziennikarz „The Guardian”, Paul Lester, określił gatunek muzyczny wykonywany przez Laurę swoim własnym terminem: „gospeldelia”. W muzyce artystki pobrzmiewają jednak także inspiracje wielkimi wokalistkami, takimi jak Erykah Badu czy Nina Simone. Nie jest to jednak odtwórstwo, ale wprowadzenie czegoś nowego do klasyki. Już samo intro, zatytułowane „Who I am”, wskazuje na zamiłowanie artystki do soulu, ale także na jej otwartość muzyczną – Mvula wprowadza syntezatory. Zaraz po nim słyszymy promujący płytę singiel, który potwierdza odwagę artystki w mieszaniu stylów. Pobrzmiewa w nim bowiem disco z lat 80., a także klimaty afrykańskie. Całość otwiera melodyka rodem z...chorału gregoriańskiego. Krążek zamyka drugi singiel promujący płytę - „Phenomenal Woman”, który muzycznie nawiązuje m.in. do dokonań takich grup jak Earth, Wind & Fire czy Jamiroquai.

„Dreaming room” wciąga. Nie nudzi. Zagłębienie się w wokalizy Laury z pięknymi ornamentami sprawia, że nie da się oderwać od nich uszu. Specyficzna, charakterystyczna barwa wokalistki przykuwa uwagę. Przy tym Mvula jest bezbłędna wokalnie. Jak brzytwą „wycina” wszelkie melizmaty, zdawałoby się, bez większego wysiłku. Całości dopełniają proste brzmienia i jazzowe współbrzmienia syntezatorów, a bardzo często także żywych instrumentów. Płyta jest opowieścią, na której kolejny odcinek czeka się z niecierpliwością. Słuchacz pozostaje w stanie permanentnej ciekawości, gdyż Mvula w każdej kolejnym utworze zaskakuje czymś nowym. Udaje jej się przy tym utrzymać spójność. Zwykle nie jest to muzyka „radiowa”, schematyczna: zwrotka-refren-zwrotka-refren-bridge-refren. Wiele się tu dzieje przede wszystkim w warstwie muzycznej. Artystka podchodzi do kompozycji jak wokalistka jazzowa – jest jednym z wielu instrumentów, które dopiero wspólnie są w stanie stworzyć wielkie dzieło.

„The Dreaming Room” należy do tych albumów, które niespiesznie posuwają się naprzód, dając słuchaczowi chwilę wytchnienia. Nie nadaje się jednak na popołudniową drzemkę, bo zbytnio magnetyzuje. Jeśli dorzucimy do tego obecność na tej płycie riffów Rodgersa oraz Johna Scofielda, otrzymujemy pozycję obowiązkową do przesłuchania.