Van Canto

Voices Of Fire

Mystic Production 2016-03-11
Autor: Tomasz Nowak
Ocena:

Musical w rytmie fantasy

Nowy projekt Van Canto zaliczyć można do „multimedialnych", bowiem  nierozerwalnie złączony jest z powieścią „Feuerstimmen” Christopha Hardebuscha. „Voices of Fire”) z góry zaliczono w poczet „Metal Vocal Musical”. I słusznie, bo to nazwa bardzo trafnie oddająca zawartość najnowszej płyty Niemców.

„Voices Of Fire” to opowieść fantasy. W głębinach oceanów budzi się odwieczna, niemal zapomniana przez ludzkość groza ‒ uosobienie zła, mroczny piąty smok. Jego cel nie zmienia się od wieków ‒ podobnie jak niegdyś, chce zyskać władzę nad światem. Smok rośnie w siłę, a młoda królowa Elena nie potrafi sobie z nim poradzić. Pomóc może tylko „Magiczna pieśń”, szczególny dar, którym włada bard Aidan.

Są w tej opowieści porywające hymny („We Are One”) i takie, gdzie otrzymujemy cała paletę wokalnych popisów, splotów klasyki z partiami czysto musicalowymi („Time and Time Again”). Całą esencję płyty skupia w sobie otwierające ją „Clashings on Armour Plates”. Przed nim jednak pojawia się jeszcze czytany „Prologue”.

Takie właśnie wstawki tekstu, który odczytuje Johna Rhys-Daviesa, oddzielają poszczególne utwory. To również wynik tego, że album powstawał wraz z książką. Za pierwszym drugim czy trzecim przesłuchaniem stanowią one ciekawy dodatek fabularny, spajający historię. Niemniej z czasem, przy kolejnych odsłuchaniach płyty, ich obecność zaczyna po prostu uwierać.

Znakiem firmowym brzmienia Van Canto są śpiewy a'capella. Właściwie  poza perkusją  wszystkie stosowane przez nich „instrumenty" to wokale. Również na „Voices Of Fire” uzyskują dzięki temu ciekawe efekty, głównie w partiach basu („The Oracle”, „The Betrayal”). Interesująco prezentują się także solówki („Firevows”). Choć braknie im trochę pazura, spontanicznego przesteru, jaki pojawia się nieuchronnie przy mocniejszym szarpnięciu strun.

Nie da się jednak ukryć, iż faktycznie, dzięki zastąpieniu instrumentarium głosami, oklepane brzmienia rodem z metalu symfonicznego nabierają innych odcieni. No, może poza fragmentami, gdy górę bierze kosmiczne tempo wybijane przez Bastiana Emiga na normalnych bębnach.

Dla efektu ostatecznego znaczący pozostaje wkład zaproszonego do współpracy przy płycie chóru London Metro Voices oraz dziecięcego Chorakademie Dortmund. Ich głosy nadają wielokrotnie kompozycjom głębi, patosu i scenicznego dramatyzmu. Miłym „prezentem" dla fanów jest zamieszczony na samym końcu, już po epilogu dodatkowy utwór pod znamiennym skądinąd tytułem „Hymn”, prezentujący wokale wszystkich artystów występujących na płycie.

Opowieść zawarta na „Voices of Fire” powstawała jednocześnie w formie muzycznej i literackiej, we współpracy zespołu z Hardebuschem. Jej zręby wraz z pisarzem stworzył Dennis „Sly” Schunke. Płyta nie jest zatem jedynie liczącym czternaście piosenek i trwającym blisko godzinę muzycznym komentarzem do powieści. Dlatego, nie znając książki, trudno orzec o ostatecznym efekcie fabularnym. Dźwiękowo natomiast Van Canto spisali się godnie.