Hansen & Friends

XXX. Three Decades In Metal

Mystic Production 2016-09-16
Autor: Tomek Nowak
Ocena:

Zacny jubileusz

Dla każdego fana metalu w Polsce marki Helloween i „The Keeper of the Sven Keys” stały się wręcz mityczne. Pierwsza zachodnia płyta metalowa wydana oficjalnie w naszym kraju! Niby wczoraj... A oto już Kai Hansen, mózg, gitarzysta i głos tamtego Helloween obchodzi trzydziestolecie scenicznego pobrzękiwania łańcuchami. I obchodzi hucznie pierwszą w karierze produkcją solową.

Pod hasłem Hansen & Friends Kai sprosił na swój jubileusz kilku funfli. Nie pierwszy garnitur megametalgwiazd, ale kumpli właśnie. W składzie znaleźli się obecni i byli załoganci Helloween, z którymi Kai nadal czasem pogrywa – Michael Kiske (obecnie Unisonic), Michael Weikath (od początku wciąż w Helloween!), Piet Sielck (Iron Savior) czy Roland Grapow (który zastąpił Kaia, a potem założył formację Masterplan). Jest parę nazwisk z firm szerzej znanych: Dee Snider (Twisted Sisters), Clementine Delauney (Serenity) i Hansi Kursch (Blind Guardian), ale reszta to bardziej typowi znajomi z podwórka: Ralf Scheepers (Primal Fear), Steve McT, Tobias Sammet (Edguy), Marcus Bischoff i Alexander Dietz (Heaven Shall Burn), Frank Beck (z ostatniego składu Kaia – Gamma Ray), a także Richard Sjunnesson (The Unguided) oraz Eike Freese (Dark Age). Składu dopełnia na bębnach Dan Wilding (Carcass).

I po co ta cała wymienianka? Bo to przyjaciele Kaia, ważni współtwórcy tego znakomitego krążka. Świetnie słychać na nim chemię buzującą miedzy muzykami, którzy przecież nie grają ze sobą na co dzień.

Wędrówkę z Kaiem przez trzy metalowe dekady zaczyna bez żadnych wstępów, z mocą, autobiograficzne „Born Free”. Dalej już tak osobiście nie jest, ale w całości albumu można doszukać się pewnego konceptu – opowieści o pokonywaniu przeciwności i wytrwałym dążeniu do spełnienia marzeń.

O tym, że nie będzie to wyłącznie opowieść na gitarowym speedzie przekonuje już drugi kawałek. Cięższe oparte na mocnym basie i zmiennych tempach „Enemies Of Fun” demonstruje różnorodność, której i dalej nie zabraknie. Niczym z półki musicalowej, oczywiście heavy musicalowej, wyskakuje sueprrmelodyjne „Stranger In Time”. Bardzo teatralne dzięki ekspresji i chórkom.

Świetnie osadzone chórki wzbogacają także kolejne „Fire And Ice”. To właściwie blisko dziewięciominutowa mini suita o złożonej strukturze i wielu wątkach. Po pachnącym industrialem wstępie przez chwile wydaje się, że zwalniamy, ale tylko się wydaje, bo nagle robi się ostro i drapieżnie. A jeszcze głos Delauney dodaje temu kawałkowi gotyckiej doniosłości.
Kontrapunktem dla niego jest następujące zaraz potem „Left Behind”, łączące w rytm basowego pulsu totalnie odmienne wokale Dietza i Delauney. To też stylistyczny mix, tyle że w znacznie bardziej skondensowanej formie.

Niektóre kawałki zaskakują brzmieniem wokalu („Contract Song”, „Making Headlines” czy „All Or Nothing” ‒ znów z udziałem Delauney). Gdyby dorzucić im trochę klawiszy, czuć byłoby ostry podmuch cold wave. Tymczasem jedynie powiewa od nich chłodem.

Znamienne, że finałowe „Follow The Sun” to nie rzewna balladka, ale świadectwo ewolucji, jakie klimat krążka przechodzi od tracku nr. Kai serwuje tu szybkie łojenie ‒ jeden z najostrzejszych kawałków płyty. Znać, że nadal ma werwę i nie zamierza jedynie odcinać kuponów. A wręcz przeciwnie, pociąga za sobą kolejne pokolenia (gitarowe solo Tima Hansena)

Purystom brzmienia warto polecić wydanie deluxe z drugim CD, zawierającym ten sam materiał, tyle że bez „Friends”. Są to kawałki w wersjach preprodukcyjnych. Wyłącznie z wokalem Hansena brzmią bardziej bardziej spójnie, ale też surowo. Brak im błysku szaleństwa, wprowadzanego przez gościnne głosy i instrumenty.

Kai pozostawił w historii muzyki niezatarty ślad. „XXX” to piękna wizytówka pokazująca w sposób najlepszy z możliwych jego drogę i osiągnięcia. W pełni przepracowane „Three Decades In Metal”. Oby tych „X” było jeszcze jak najwięcej!

PS.
Choć Kai się z tym nie odnosi, ale przeznaczył zakontraktowaną za „XXX” zaliczkę na rzecz Wacken Foundation, wspierającą młode metalowe ekipy. Gest prosty, pokazujący, że nawet gdy dla muzyki zrobiło się już dużo, zawsze można zrobić coś jeszcze.