Yes, we wanna get rocked - Def Leppard na Torwarze

  • 20 May, 2015
  • Michał Balcer

W 1992 roku w moim rodzinnym domu pojawiła się tak zwana kablówka, a w telewizji niemal, że 24 godziny na dobę królowało MTV. Wówczas najpopularniejszymi artystami jakich tam puszczano byli zdecydowanie Queen, Michael Jackson i Guns 'n' Roses. Pewnego dnia natknąłem się na wpół rysunkowy klip, który z miejsca stał się jednym z moich faworytów. To był teledysk Def Leppard do kawałka "Let's Get Rocked" z ich nowego albumu "Adrenalize". Dodatkowego zainteresowania zespołem przysparzał fakt, że ich perkusista - Rick Allen - grał tylko jedną ręką, gdyż drugą stracił w wypadku samochodowym. Teraz, po ponad 20 latach nadarzyła się okazja, aby zobaczyć Def Leppard na żywo - 19 maja kapela wystąpiła na warszawskim Torwarze. 

Artyści z Sheffield zaprezentowali utwory podług setlisty jaka obowiązywała na kanadyjskich koncertach i w Wilnie. W tej kwestii grupa postawiła na sprawdzone przeboje, co było doskonałym rozwiązaniem, wszak fani chcą przede wszystkim słuchać numerów z "Pyromanii" i "Hysterii". Występ rozpoczął się od "Rock! Rock! (Till You Drop)". Każda piosenka została przez zgromadzonych na Torwarze przyjęty entuzjastycznie (widok lecącego na scenę biustonosza nie był rzadkością), jakkolwiek emocje sięgnęły zenitu podczas ballady "Love Bites", "Armageddon It", "Bringin' On The Heartbreak" i wspomnianego wyżej "Let's Get Rocked", które zostało poprzedzone krótkim pytaniem Elliota - 'Do you wanna get rocked?' Ponadto warto odnotować akustyczny "Two Steps Behind" wykonany jedynie przez wokalistę, który akompaniował sobie w nim na gitarze. Zasadniczą część spektaklu zakończył kolejny klasyk - "Pour Some Sugar On Me", a na bis Def Leppard zaserwowali "Rock Of Ages" i "Photograph". 

Każdy muzyk dostał szansę na krótkie solo. Na pierwszy ogień poszedł basista Rick Savage. W tym przypadku należy zaznaczyć, że dla niego czas zatrzymał się w latach osiemdziesiątych - natapirowane włosy i jasny strój - wyglądał jak z 'epoki'. Rick Allen jest klasą sam dla siebie - grać jedną ręką w jakby nie było hardrockowo - heavymetalowej kapeli jest wyczynem bez precedensu. Jednak mnie najbardziej do gustu przypadli dwa gitarzyści - Phil Collen i Vivian Campbell, no zwłaszcza w kompozycji "Switch 625". Te ich wzajemne 'pojedynki' były przysłowiową wisienką na torcie, a na ich grę, która ocierała się wręcz o magię, patrzyłem z przyjemnością. 

Nawet nie przypuszczałem, że Def Leppard są tak popularni nad Wisłą. Torwar był wypełniony niemal w 100%. Wśród fanów można było dostrzec tak pokolenie 50- czy 60-latków, ale również osoby, dla których pierwszy kontakt z zespołem miał miejsce zapewne przy okazji "Adrenalize". I wszyscy oni znali te piosenki na pamięć. 

Def Leppard postawili wczoraj na prostotę. I była to prostota w najlepszym tego słowa znaczeniu. Podczas półtoragodzinnego show nie było żadnych fajerwerków i ozdobników - zwykła scena z krótkim wybiegiem, dwa telebimy (na których w sumie i tak nic się nie działo) i pięciu żądnych grania muzyków. Nie czarowali publiczności polskimi zwrotami i naciąganymi hasłami a la 'We love you'. Joe Elliot i jego koledzy po prostu zagrali. Mocno, rockowo i z przytupem. Perfekcyjna koncertowa maszyna!






Yes, we wanna get rocked - Def Leppard na Torwarze" data-numposts="5">

Nadchodzące wydarzenia