Zakk Sabbath w Warszawie

  • 13 February, 2020
  • Piotr Sagański

Mają je Led Zeppelin, Pink Floyd, ABBA, Queen oraz wiele, wiele innych światowych zespołów. Mowa o zespołach typu „Cover Band”.  Do grona tych zespołów zalicza się również Black Sabbath, który to na warsztat wziął nie kto inny jak Zakk Wylde  - wieloletni gitarzysta u boku Księcia Ciemności oraz założyciel Black Label Society. Co otrzymujemy z mieszanki Zakka i Black Sabbath?  Ano miksturę o nazwie Zakk Sabbath – banalne, nie?

Zespół przybył do warszawskiej progresji w ramach trasy „Celebrating 50 Years ’O Doom”. Zanim jednak pojawił się na scenie publiczność była rozgrzewana przez niejakiego DJ Matta Stocka, który to w moim mniemaniu puszczał po prostu klasyki muzyki metalowej, takie jakie jak Metallica, Pantera czy Judas Priest. Co ciekawe kręcił niemiłosiernie wszystkimi możliwymi gałkami w swoim mikserze a efekt słyszalny był jedynie w ściągnięciu bądź dodaniu niskich/wysokich tonów….tiaaa. 

Jak na prawdziwą gwiazdę przystało, zespół wyszedł z 30 minutowym opóźnieniem. Nie wiem co było tego przyczyną, ale możliwe, że ze względu na absolutny „sold out” tego koncertu, wejście do klubu trwało bardzo długo i organizator chciał poczekać aż wszyscy wejdą do środka. Po wątpliwych zagrywkach Pana DJ-a z głośników poleciało intro „Supertzar”, które przeszło w skoczne „Supernaut”. Zakk jak to Zakk od razu wszedł na monitory odsłuchowe i zaczął swoje show. Kolejno poleciały „Snowblind” oraz „National Acrobat”. Jakość piosenek była taka jak  można się było tego spodziewać – bardzo w klimatach BLS, zarówno wokalnie jak gitarowo. Wszystkie nawyki Zakka znane z BLS zostały tutaj wprowadzone, wszystkie oryginalne solówki Iommiego zostały maksymalnie wydłużone i zagrane z Zakkowym wariactwem. Kolejne utwory „Under The Sun”, „Evil Woman” czy „Fairies Wear Boots” tylko zdawały się utwierdzać w przekonaniu, że mamy do czynienia z pomniejszonym składem BLS. Kulminacja nastąpiła podczas „Into The Void”, który jest moim ulubionym utworem „Sabbatów”. Wybrzmiał pięknie, soczyście, oczywiście nieco szybciej niż oryginał ale to co nastąpiło podczas solówki przejdzie do historii Progresji na długo. Jeden barów (ten dłuższy) posłużył Zakkowi jako wybieg, na którym fajnie byłoby zagrać solóweczkę. Przeszedł cały bar, nie przestając grać – czy to normalnie, czy to z gitarą na plecach..no i tak mniej więcej solo do „Into The Void” trwało jakieś dobre 15 minut – magia i szaleństwo w jednym! 

Dalsza część koncertu to kolejne klasyki „Children of The Grave”, „Lord Of This World” czy skrócony „Hand of Doom”, podczas którego Zakk przedstawił swój zespół. Sam koniec koncertu to N.I.B, „Behind The Wall of Sleep” i kończący „War Pigs”. Słyszałem gdzieś w kuluarach narzekania, że nie było „Iron Man” czy  Paranoid” . I wiecie co? Bardzo dobrze! Fajnie, że zrezygnował z tych numerów, które są czymś takim jak „Nothing Else Matters” dla Metalliki. Dzięki temu można było usłyszeć rzadziej grane numery.

Ciężko pisać o wadach, zaletach coverowych bandów. Sam pomysł na utwory Black Sabbath jak najbardziej na miejscu. Głównodowodzący też się zgadzał - no i miał znacznie więcej wspólnego z Black Sabbath niż ktokolwiek inny. Generalnie całość była bardzo dobra, dobrze zgrana. Myślę, że zarówno fani Black Sabbath jak i Black Label Society wyszli z tego koncertu z rogalem na ustach.


Zakk Sabbath w Warszawie" data-numposts="5">

Nadchodzące wydarzenia